Corlett
odjechał do swojego domostwa na skuterze.
Wciąż rozpierał go gniew i
rozżalenie.
Minęło kilka godzin, odkąd pokłócił
się ze Scottem.
Nie miał pojęcia, co robić. Czuł, że poczucie winy
rozerwie mu serce... lecz w głębi wiedział, że nie może wydobyć
z siebie znajomego tonu, wyrażającego skruchę... nie mógł.
Boleśnie rozpamiętywał moment
wybuchu tak bezmyślnej złości... i tego, że uniósł rękę na
najlepszego przyjaciela... nieważne, że starszego... właśnie
świadomość tego, że osoba, którą uderzył w twarz była mu
przez tyle lat tak bliska... bliższa niż rodzeństwo, była tak
bolesna, boleśniejsza niż najgorszy ból fizyczny.
Nie dzielił się z
Kometą tym bólem, ale autobotka wyczuła, że coś go trapi.
Lecz zdenerwowany Corlett nie
dawał jej dojść do słowa. Wogóle nie chciał jej słuchać.
- To tak traktujesz
swojego autobota? - spytała z wyrzutem Kometa. - Scott z pewnością
nie traktuje tak Venus... aż zaczynam wątpić, czy jeszcze zechcesz
być mi kimś więcej, niż tylko stwórcą.
- Ty tego nie
rozumiesz, Kometo. - odparł Corlett. - Nie potrzebuję współczucia.
Kometa przekręciła głowę.
- Że niby czego nie rozumiem, Corlett? Że nie
wiem, jak bardzo tego żałujesz? Chyba naprawdę nie znasz natury
autobotów...
Corlett spojrzał na nią ze
złością.
- Niczego nie żałuję,
Kometo.
- Nawet bolesnego
znieważenia najlepszego przyjaciela?
Corlett zerwał się gwałtownie i kopnął krzesło,
aż przeleciało przez pokój. Kometa nie poruszyła się. Na twarzy
Corletta malował się gniew połączony z dzikim bólem. Jego
źrenice miały niezdrowy blask.
Odwrócił się do niej i rzekł z gniewem w głosie:
- Myślałem, że mnie poprzesz... ale
najwidoczniej się myliłem.
- W czym mam cię popierać? W poniżaniu własnego
przyjaciela? Znaliście się tyle lat... i nagle chcesz to wszystko
przekreślić?
Corlett milczał.
- Nie wiem, jak
zamierzasz tak żyć. - powiedziała Kometa. - Wiem, że może być
ci ciężko, ale po to są przyjaciele, aby się tego ciężaru
pozbyć. Spojrzała na Corletta.
- Powinieneś wydorośleć. - powiedziała autobotka. - Nie
jesteś już dzieckiem... powinieneś porozmawiać ze Scottem.
Corlett drgnął.
W myślach rozważał słowa
autobotki. Postanowił, że najpierw powinien rozmówić się nie ze
Scottem, a z Infernem. Taki był teraz jego plan. Nie zamierzał go
ujawniać... bo po co? I tak nic z tego nie wyniknie.
Najpewniej jest ufać sobie samemu.
***
-
Wejdź. - powiedział Inferno, gdy usłyszał rano pukanie do drzwi.
Nie mógł spać tej nocy. Klamka opadła i do pokoju wszedł Scott.
Cyborg powitał go nadzwyczajnie – nie za wesoło, nie zbyt
sztywno, ale też nie lodowato. Scott wciąż jeszcze miał w pamięci
wydarzenie sprzed kilku godzin, i to tak zakodowane, jakby stało się
to przed chwilą. Nie mógł pozbyć się zmartwionego wyrazu twarzy.
Inferno dostrzegł to od razu.
- Coś cię męczy, przyjacielu? -
spytał. - Może się napijesz?
Inferno uruchomił specjalną maszynę, która metalową łapką
ustawiła szklankę i postawiła pod małym kranem. Następnie sama
mechanicznym ruchem przekręciła kurek. Gdy napełniła szklankę
wodą, Inferno podał ją Scottowi.
Mężczyzna wziął
szklankę, wciąż jeszcze tak poruszony, że nie podziękował.
- Śmiało, wyrzuć to z siebie. -
zachęcił go łagodnie Inferno. - Jak się tego nie pozbędziesz,
pożre cię od środka, słowo daję.
Scott wiedział, że Inferno ma rację. Ale trudno mu było się
otworzyć po tak głębokim szoku. Cały czas miał przed oczami
zirytowaną twarz Corletta i niemal czuł, jak (po raz drugi) uderza
go w twarz...
Nie wiedział, jak zacząć.
Pociągnął ze szklanki łyk
i westchnął. Było mu naprawdę ciężko.
Inferno jednak potrafił uzbroić się w cierpliwość,
co było prawie niemożliwe w jego poprzednim wcieleniu.
Scott jednak, zanim nabrał odwagi i ,,siły wymowy,, musiał wypić jeszcze jedną szklankę.
- Coś złego dzieje się z tobą, Scotty. - powiedział Inferno.
- Nie ze mną, a z nami wszystkimi. - odezwał się Scott.
Inferno chwycił go za ramiona i poprosił, aby usiadł.
Scott odstawił pustą szklankę na stolik. Gdy usiadł, Inferno powiedział powoli:
- Nie możesz tak postępować, Scotty. Wszyscy zaczniemy się sobie rzucać do gardeł, jak człowiek człowiekowi nie powie, co mu leży na sercu.
- A ty czujesz się człowiekiem? - spytał Scott.
Inferno wzruszył ramionami.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może... ale jeśli już, to dobrym człowiekiem. Tak naprawdę cyborgowie nie są oddzielną rasą, a zaliczają się do swego rodzaju społeczeństwa... Nie chciałbym, aby cyborgowie przejęli władzę nad ludzkością...
Scott spojrzał w jego piwne oczy.
- A więc ludzie wciąż wiele dla ciebie znaczą. - powiedział.
Cyborg kiwnął głową.
- Dokładnie. Teraz w rozwoju ludzi przeszkadzają tylko roboty. Sądziłem,że uda nam się ich ocalić...
Scott położył mu dłoń na ramieniu.
- Udało nam się to już dwa razy z rzędu. - powiedział. - Wiesz, że musieliśmy ratować kraj przed gorszymi kataklizmami.
Inferno kiwnął głową.
Żałował, iż wcześniej nie zorientował się w planach robotów i nie odszedł od nich wcześniej. Zdawał sobie jednak sprawę, że przeszłości nigdy nie da się zmienić. A jego przeszłość... była tak zmienna.
- Chciałbym się jeszcze na coś wam przydać. - powiedział cyborg. - Wiem, że Clara mogłaby się na to nie godzić...
- A na co? - spytał Scott. - Przecież walczymy razem... sam chciałeś walczyć po naszej stronie.
Cyborg spojrzał na niego i przez chwilę wydawało się Scottowi, że widzi go w ciele ludzkim, lecz dużo starszego, zmęczonego i pokonanego... Widok ten budził powszechne współczucie. Sebastian Patricia patrzył na niego smutno i kiwał wolno głową, jakby przyznawał mu rację, iż wkrótce umrze.
- Chcę nadal walczyć. - powiedział nie cyborg, a starzec. - Lecz mimo wszystko czuję się pokonany przez czas... umrę niechybnie, jeśli roboty przejmą Kanadę... zrozum, Scott...
Jego spojrzenie zdawało się gasnąć... Jego głowa opadła na piersi, a on sam zdawał się padać na ziemię, ale Scott w porę przytrzymał go za ramiona.
- Odpocznij, przyjacielu. - powiedział łagodnie. - wkrótce zmienimy ten świat na lepsze. Inferno spojrzał na niego już jako cyborg i dotknął jego ramienia – tego samego, na którym miał tatuaż jedności z autobotami (rękę ludzką ściskającą w pokoju rekę autobota).
- Nauczyłeś mnie być dobrym człowiekiem. - powiedział. - Znak jedności będzie odtąd naszym hasłem. Chcę ci towarzyszyć, bez względu na wszystko... nawet na śmierć.
Scott objął cyborga, czując łzy w kącikach oczu.
Scott jednak, zanim nabrał odwagi i ,,siły wymowy,, musiał wypić jeszcze jedną szklankę.
- Coś złego dzieje się z tobą, Scotty. - powiedział Inferno.
- Nie ze mną, a z nami wszystkimi. - odezwał się Scott.
Inferno chwycił go za ramiona i poprosił, aby usiadł.
Scott odstawił pustą szklankę na stolik. Gdy usiadł, Inferno powiedział powoli:
- Nie możesz tak postępować, Scotty. Wszyscy zaczniemy się sobie rzucać do gardeł, jak człowiek człowiekowi nie powie, co mu leży na sercu.
- A ty czujesz się człowiekiem? - spytał Scott.
Inferno wzruszył ramionami.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może... ale jeśli już, to dobrym człowiekiem. Tak naprawdę cyborgowie nie są oddzielną rasą, a zaliczają się do swego rodzaju społeczeństwa... Nie chciałbym, aby cyborgowie przejęli władzę nad ludzkością...
Scott spojrzał w jego piwne oczy.
- A więc ludzie wciąż wiele dla ciebie znaczą. - powiedział.
Cyborg kiwnął głową.
- Dokładnie. Teraz w rozwoju ludzi przeszkadzają tylko roboty. Sądziłem,że uda nam się ich ocalić...
Scott położył mu dłoń na ramieniu.
- Udało nam się to już dwa razy z rzędu. - powiedział. - Wiesz, że musieliśmy ratować kraj przed gorszymi kataklizmami.
Inferno kiwnął głową.
Żałował, iż wcześniej nie zorientował się w planach robotów i nie odszedł od nich wcześniej. Zdawał sobie jednak sprawę, że przeszłości nigdy nie da się zmienić. A jego przeszłość... była tak zmienna.
- Chciałbym się jeszcze na coś wam przydać. - powiedział cyborg. - Wiem, że Clara mogłaby się na to nie godzić...
- A na co? - spytał Scott. - Przecież walczymy razem... sam chciałeś walczyć po naszej stronie.
Cyborg spojrzał na niego i przez chwilę wydawało się Scottowi, że widzi go w ciele ludzkim, lecz dużo starszego, zmęczonego i pokonanego... Widok ten budził powszechne współczucie. Sebastian Patricia patrzył na niego smutno i kiwał wolno głową, jakby przyznawał mu rację, iż wkrótce umrze.
- Chcę nadal walczyć. - powiedział nie cyborg, a starzec. - Lecz mimo wszystko czuję się pokonany przez czas... umrę niechybnie, jeśli roboty przejmą Kanadę... zrozum, Scott...
Jego spojrzenie zdawało się gasnąć... Jego głowa opadła na piersi, a on sam zdawał się padać na ziemię, ale Scott w porę przytrzymał go za ramiona.
- Odpocznij, przyjacielu. - powiedział łagodnie. - wkrótce zmienimy ten świat na lepsze. Inferno spojrzał na niego już jako cyborg i dotknął jego ramienia – tego samego, na którym miał tatuaż jedności z autobotami (rękę ludzką ściskającą w pokoju rekę autobota).
- Nauczyłeś mnie być dobrym człowiekiem. - powiedział. - Znak jedności będzie odtąd naszym hasłem. Chcę ci towarzyszyć, bez względu na wszystko... nawet na śmierć.
Scott objął cyborga, czując łzy w kącikach oczu.
- Corlett odwrócił się od nas. -
powiedział. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że to zrobił.
Cyborg był bardzo
zszokowany tym faktem.
- Nie możemy tak po prostu machnąć
ręką na jego odejście. - powiedział. - Musisz go przekonać, aby
do nas wrócił.
- Nie dało rady. -
powiedział Scott i opowiedział cyborgowi od początku całe
zajście.
- Myślisz... że mógł zabrać ze sobą Kometę? - spytał
cyborg, gdy wysłuchał wszystkiego.
- Musiał. - odparł Scott. - Przecież Kometa
należy do niego.
Inferno nie mógł wydusić z siebie słowa. Nie sądził, że Corlett będzie go posądzał o własne odejście. Owszem, nie darzył go wielką przyjaźnią, lecz mimo to starał się sprostać oczekiwaniom dowódczyni.
Inferno nie mógł wydusić z siebie słowa. Nie sądził, że Corlett będzie go posądzał o własne odejście. Owszem, nie darzył go wielką przyjaźnią, lecz mimo to starał się sprostać oczekiwaniom dowódczyni.
Gdy
Inferno odszedł, aby odpocząć, Scott przesiadywał w swoim pokoju.
Nie mógł zasnąć. Strasznie męczyło
go sumienie. Starał się jakoś poukładać to wszystko w głowie,
ale niestety, to nie było łatwe. Zbyt potężny cios spadł na jego
ducha... martwił się. Obawiał się już tak złych rzeczy ze
strony odejścia Corletta, że zaczął żyć w nieprzerwanym
strachu.
Rzadko rozmawiał z Aleckiem, swoim najlepszym przyjacielem,
a jeszcze rzadziej z Venus – jedyną istotą, którą darzył
ogromną sympatią, a nawet miłością braterską.
Zamknął się w końcu w
sobie i zaczął unikać jakichkolwiek kontaktów, co zaalarmowało
Venus, że stało się z jej stwórcą coś naprawdę złego.
***
Stalowa
Pięść wracał już na Ziemię z robotami.
Z Tacatą u boku.
Czuł mściwą satysfakcję,
że udało mu się zdobyć do wojska tak wspaniałą wojowniczkę.
W tym czasie, jak
odbywali podróż przez Galaktykę do Drogi Mlecznej, Pięść
opowiedział jej o cyborgu i jego zamiarze zemsty na nim. Tacata
chętnie na to przystała i obiecała, że pomoże mu w jego
unicestwieniu.
Szybko odnalazła się
w nowej sytuacji. Miała wręcz wrodzoną zdolność szybkiego
przystosowania się do nowych warunków.
Okazało się jednakże, że znała ojca Scotta – Stevena McDavida
(poślubił on matkę Scotta Angelę, z domu Easton), który był
niegdyś działaczem Armii do 2265 (wtedy urodził mu się syn).
Steven odchował Scotta aż do tragicznej śmierci – w tym czasie
pracował w innych instytucjach, jeżdżąc głównie do stolicy
kanadyjskiej, Ottawy.
Zawsze popierał działalność Armii, chociaż
nigdy nie był jej członkiem. Dbał o swoją rodzinę, a najbardziej
troszczył się o Scotta. Nauczył syna trudnej techniki budowania
autobotów, dzięki temu Scott stworzył później Luke'a i Venus.
Zmarł zarażony
nieznaną chrobą (w 2280 r.) po przylocie z badanej planety. Angela
McDavid popełniła samobójstwo jedenaście lat później –
lekarze śledczy wykazali, że najprawdopodobniej przedawkowała
lekarstwa należące do męża, a sama była zdrowa. Scott kończył
wtedy dwadzieścia sześć wiosen – i jego melancholia rozpoczęła
się na nowo, trwając przez kilka lat.
Dorastając na pokładzie statku kosmicznego, Scott tęsknił
za rodziną, której już właściwie nie miał.
U boku miał jedynie autobotkę, Luke'a
Susan, Clarę i Corletta – lecz to właśnie oni pomogli mu
przetrwać te ciężkie czasy. Dołączając do Gwiezdnej Armii,
odzyskał nadzieję na lepsze życie. Wiedział, że pracując w tej
instytucji uszczęśliwi (pośmiertnie) rodziców i zapewni sobie
lepszą przyszłość.
Tacata jednak wyznała robotom, że gdzieś słyszała o synie
McDavidów, lecz nigdy nie widziała go na oczy.
- Kiedyś w prasie
rozpowiadali, że McDavidowi urodzi się dziecko. - powiedziała. -
Ale ja jakoś nie mogłam dać temu wiary.
- To wojownik Armii. - powiedział Stalowa Pięść. -
Aż dziwne, że o nim nie słyszałaś.
Tacata wzruszyła ramionami.
- Może i tak. W każdym bądź
razie, moc Armii rosła tak prędko, że nawet autobot nie zauważał,
że tymczasem urodzi się wojownik...
Stalowa Pięść
popatrzył na roboty.
- Być może. Ale
wiadomo, że zarówno on, jak ten zdrajca Inferno żyją.
Tacata zmrużyła oczy.
- Och, widać, że nawet bardzo znienawidziłeś swojego
byłego szefa, co? Stalowa Pięść odwrócił się
do niej.
- Nie ma się co dziwić. -
syknął. - Ufałem mu... i chyba z wzajemnością. Powtarzał mi, że
jestem mu najcenniejszy...
Tacata milczała.
Pięść bardzo szybko mówił, niemal gorączkowo. Roboty zaś
wiedziały, że ta mowa nie wynikała ze zwyczajnego zdenerwowania.
Nadal pragnął mieć Inferna za swojego przywódcę. To pragnienie
jednak przeistoczyło się w obsesję, z której nie mógł uciec.
Tacata oczywiście tego nie wiedziała, więc uznała go za szaleńca.
Lecz wolała nie wymawiać tej kwestii głośno.
Stalrat czuł niechęć do robocicy. Nie uważał
jej za nadzieję w wojnie przeciw autobotom. Nie zamierzał jednak
mówić tego Pięści. Miał cichą nadzieję, że inne roboty go
poprą.
Nie był powszechnie lubianym członkiem wojska.
Zazdrościł Czarnej Kobrze i Pieniaczowi, którzy
najszybciej przywykli do nowego otoczenia.
I ich przyjęto.
Stalowa Pięść jednakże pamiętał, że
za czasów przywództwa Gallardo, to on był jego zastępcą, co
uważał za wielki zaszczyt. Przez to zachwalał się robotom i w
odpowiedzi otrzymywał te wszystkie złośliwe obelgi.
Pieniacz z niepokojem spoglądał na Pięść, jakby
się obawiał jego wybuchu gniewu. Czuł, że dzieje się z nim coś,
co nie powinno się dziać, chociaż nie potrafił sam tego nazwać.
Nie miał pojęcia (ludzkiego) o uczuciach. Dlatego też, że jego
pierwowzorem był Gallardo, zawsze chciał być taki jak on –
zimny, nieugięty, okrutny.
Nawet w latach przywództwa Inferna, nie potrafił starcowi okazać
jakiegoś szacunku. Ale za to jego (Stalową Pięść) darzył czcią,
zapewne dlatego, że należeli do tej samej ,,rasy,, .
Niepojęte
było jego nastawienie do świata. Nawet Inferno nie potrafił nigdy
tego rozwikłać. Dawniej, miał większą kontrolę nad robotami.
Stalowa Pięść wiedział jednakże, że stosunek robotów wobec
niego wiąże się ze śmiercią Gallardo. Świat dla nich się
zatrzymał – nie mieli przyszłości. Ale on, tak samo jak Inferno
przekonywał, że przyszłość będzie dla nich. Że nic ich nie
powstrzyma.
Ale dla innych robotów, były to puste słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz