sobota, 27 lutego 2016

III. Międzyplanetarna misja: Rozdział Szósty

Corlett odjechał do swojego domostwa na skuterze. 
Wciąż rozpierał go gniew i rozżalenie. Minęło kilka godzin, odkąd pokłócił się ze Scottem. Nie miał pojęcia, co robić. Czuł, że poczucie winy rozerwie mu serce... lecz w głębi wiedział, że nie może wydobyć z siebie znajomego tonu, wyrażającego skruchę... nie mógł. 
Boleśnie rozpamiętywał moment wybuchu tak bezmyślnej złości... i tego, że uniósł rękę na najlepszego przyjaciela... nieważne, że starszego... właśnie świadomość tego, że osoba, którą uderzył w twarz była mu przez tyle lat tak bliska... bliższa niż rodzeństwo, była tak bolesna, boleśniejsza niż najgorszy ból fizyczny. Nie dzielił się z Kometą tym bólem, ale autobotka wyczuła, że coś go trapi. Lecz zdenerwowany Corlett nie dawał jej dojść do słowa. Wogóle nie chciał jej słuchać. 
- To tak traktujesz swojego autobota? - spytała z wyrzutem Kometa. - Scott z pewnością nie traktuje tak Venus... aż zaczynam wątpić, czy jeszcze zechcesz być mi kimś więcej, niż tylko stwórcą. 
 - Ty tego nie rozumiesz, Kometo. - odparł Corlett. - Nie potrzebuję współczucia. 
Kometa przekręciła głowę.
 - Że niby czego nie rozumiem, Corlett? Że nie wiem, jak bardzo tego żałujesz? Chyba naprawdę nie znasz natury autobotów... 
Corlett spojrzał na nią ze złością. 
 - Niczego nie żałuję, Kometo. 
 - Nawet bolesnego znieważenia najlepszego przyjaciela? 
Corlett zerwał się gwałtownie i kopnął krzesło, aż przeleciało przez pokój. Kometa nie poruszyła się. Na twarzy Corletta malował się gniew połączony z dzikim bólem. Jego źrenice miały niezdrowy blask. 
Odwrócił się do niej i rzekł z gniewem w głosie:
 - Myślałem, że mnie poprzesz... ale najwidoczniej się myliłem. 
 - W czym mam cię popierać? W poniżaniu własnego przyjaciela? Znaliście się tyle lat... i nagle chcesz to wszystko przekreślić? 
 Corlett milczał. 
 - Nie wiem, jak zamierzasz tak żyć. - powiedziała Kometa. - Wiem, że może być ci ciężko, ale po to są przyjaciele, aby się tego ciężaru pozbyć. Spojrzała na Corletta. - Powinieneś wydorośleć. - powiedziała autobotka. - Nie jesteś już dzieckiem... powinieneś porozmawiać ze Scottem. 
Corlett drgnął. W myślach rozważał słowa autobotki. Postanowił, że najpierw powinien rozmówić się nie ze Scottem, a z Infernem. Taki był teraz jego plan. Nie zamierzał go ujawniać... bo po co? I tak nic z tego nie wyniknie. 
Najpewniej jest ufać sobie samemu.

***

- Wejdź. - powiedział Inferno, gdy usłyszał rano pukanie do drzwi. 
Nie mógł spać tej nocy. Klamka opadła i do pokoju wszedł Scott. 
Cyborg powitał go nadzwyczajnie – nie za wesoło, nie zbyt sztywno, ale też nie lodowato. Scott wciąż jeszcze miał w pamięci wydarzenie sprzed kilku godzin, i to tak zakodowane, jakby stało się to przed chwilą. Nie mógł pozbyć się zmartwionego wyrazu twarzy. Inferno dostrzegł to od razu. 
 - Coś cię męczy, przyjacielu? - spytał. - Może się napijesz? 
 Inferno uruchomił specjalną maszynę, która metalową łapką ustawiła szklankę i postawiła pod małym kranem. Następnie sama mechanicznym ruchem przekręciła kurek. Gdy napełniła szklankę wodą, Inferno podał ją Scottowi. Mężczyzna wziął szklankę, wciąż jeszcze tak poruszony, że nie podziękował. 
- Śmiało, wyrzuć to z siebie. - zachęcił go łagodnie Inferno. - Jak się tego nie pozbędziesz, pożre cię od środka, słowo daję. 
Scott wiedział, że Inferno ma rację. Ale trudno mu było się otworzyć po tak głębokim szoku. Cały czas miał przed oczami zirytowaną twarz Corletta i niemal czuł, jak (po raz drugi) uderza go w twarz... 
Nie wiedział, jak zacząć. Pociągnął ze szklanki łyk i westchnął. Było mu naprawdę ciężko. Inferno jednak potrafił uzbroić się w cierpliwość, co było prawie niemożliwe w jego poprzednim wcieleniu. 
Scott jednak, zanim nabrał odwagi i ,,siły wymowy,, musiał wypić jeszcze jedną szklankę. 
- Coś złego dzieje się z tobą, Scotty. - powiedział Inferno. 
- Nie ze mną, a z nami wszystkimi. - odezwał się Scott. 
Inferno chwycił go za ramiona i poprosił, aby usiadł. 
Scott odstawił pustą szklankę na stolik. Gdy usiadł, Inferno powiedział powoli: 
 - Nie możesz tak postępować, Scotty. Wszyscy zaczniemy się sobie rzucać do gardeł, jak człowiek człowiekowi nie powie, co mu leży na sercu. 
 - A ty czujesz się człowiekiem? - spytał Scott. 
Inferno wzruszył ramionami. 
 - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Może... ale jeśli już, to dobrym człowiekiem. Tak naprawdę cyborgowie nie są oddzielną rasą, a zaliczają się do swego rodzaju społeczeństwa... Nie chciałbym, aby cyborgowie przejęli władzę nad ludzkością... 
Scott spojrzał w jego piwne oczy. 
 - A więc ludzie wciąż wiele dla ciebie znaczą. - powiedział. 
 Cyborg kiwnął głową. 
 - Dokładnie. Teraz w rozwoju ludzi przeszkadzają tylko roboty. Sądziłem,że uda nam się ich ocalić... 
Scott położył mu dłoń na ramieniu. 
- Udało nam się to już dwa razy z rzędu. - powiedział. - Wiesz, że musieliśmy ratować kraj przed gorszymi kataklizmami. 
Inferno kiwnął głową. 
Żałował, iż wcześniej nie zorientował się w planach robotów i nie odszedł od nich wcześniej. Zdawał sobie jednak sprawę, że przeszłości nigdy nie da się zmienić. A jego przeszłość... była tak zmienna. 
 - Chciałbym się jeszcze na coś wam przydać. - powiedział cyborg. - Wiem, że Clara mogłaby się na to nie godzić... 
 - A na co? - spytał Scott. - Przecież walczymy razem... sam chciałeś walczyć po naszej stronie. 
Cyborg spojrzał na niego i przez chwilę wydawało się Scottowi, że widzi go w ciele ludzkim, lecz dużo starszego, zmęczonego i pokonanego... Widok ten budził powszechne współczucie. Sebastian Patricia patrzył na niego smutno i kiwał wolno głową, jakby przyznawał mu rację, iż wkrótce umrze. 
- Chcę nadal walczyć. - powiedział nie cyborg, a starzec. - Lecz mimo wszystko czuję się pokonany przez czas... umrę niechybnie, jeśli roboty przejmą Kanadę... zrozum, Scott... 
Jego spojrzenie zdawało się gasnąć... Jego głowa opadła na piersi, a on sam zdawał się padać na ziemię, ale Scott w porę przytrzymał go za ramiona. 
 - Odpocznij, przyjacielu. - powiedział łagodnie. - wkrótce zmienimy ten świat na lepsze. Inferno spojrzał na niego już jako cyborg i dotknął jego ramienia – tego samego, na którym miał tatuaż jedności z autobotami (rękę ludzką ściskającą w pokoju rekę autobota). 
- Nauczyłeś mnie być dobrym człowiekiem. - powiedział. - Znak jedności będzie odtąd naszym hasłem. Chcę ci towarzyszyć, bez względu na wszystko... nawet na śmierć. 
Scott objął cyborga, czując łzy w kącikach oczu. 
- Corlett odwrócił się od nas. - powiedział. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że to zrobił. 
Cyborg był bardzo zszokowany tym faktem. 
- Nie możemy tak po prostu machnąć ręką na jego odejście. - powiedział. - Musisz go przekonać, aby do nas wrócił. 
- Nie dało rady. - powiedział Scott i opowiedział cyborgowi od początku całe zajście. 
- Myślisz... że mógł zabrać ze sobą Kometę? - spytał cyborg, gdy wysłuchał wszystkiego. 
 - Musiał. - odparł Scott. - Przecież Kometa należy do niego. 
Inferno nie mógł wydusić z siebie słowa. Nie sądził, że Corlett będzie go posądzał o własne odejście. Owszem, nie darzył go wielką przyjaźnią, lecz mimo to starał się sprostać oczekiwaniom dowódczyni. 
Gdy Inferno odszedł, aby odpocząć, Scott przesiadywał w swoim pokoju. Nie mógł zasnąć. Strasznie męczyło go sumienie. Starał się jakoś poukładać to wszystko w głowie, ale niestety, to nie było łatwe. Zbyt potężny cios spadł na jego ducha... martwił się. Obawiał się już tak złych rzeczy ze strony odejścia Corletta, że zaczął żyć w nieprzerwanym strachu. 
Rzadko rozmawiał z Aleckiem, swoim najlepszym przyjacielem, a jeszcze rzadziej z Venus – jedyną istotą, którą darzył ogromną sympatią, a nawet miłością braterską. Zamknął się w końcu w sobie i zaczął unikać jakichkolwiek kontaktów, co zaalarmowało Venus, że stało się z jej stwórcą coś naprawdę złego.
***
Stalowa Pięść wracał już na Ziemię z robotami. 
Z Tacatą u boku. 
Czuł mściwą satysfakcję, że udało mu się zdobyć do wojska tak wspaniałą wojowniczkę. W tym czasie, jak odbywali podróż przez Galaktykę do Drogi Mlecznej, Pięść opowiedział jej o cyborgu i jego zamiarze zemsty na nim. Tacata chętnie na to przystała i obiecała, że pomoże mu w jego unicestwieniu. Szybko odnalazła się w nowej sytuacji. Miała wręcz wrodzoną zdolność szybkiego przystosowania się do nowych warunków. Okazało się jednakże, że znała ojca Scotta – Stevena McDavida (poślubił on matkę Scotta Angelę, z domu Easton), który był niegdyś działaczem Armii do 2265 (wtedy urodził mu się syn). Steven odchował Scotta aż do tragicznej śmierci – w tym czasie pracował w innych instytucjach, jeżdżąc głównie do stolicy kanadyjskiej, Ottawy. 
Zawsze popierał działalność Armii, chociaż nigdy nie był jej członkiem. Dbał o swoją rodzinę, a najbardziej troszczył się o Scotta. Nauczył syna trudnej techniki budowania autobotów, dzięki temu Scott stworzył później Luke'a i Venus. Zmarł zarażony nieznaną chrobą (w 2280 r.) po przylocie z badanej planety. Angela McDavid popełniła samobójstwo jedenaście lat później – lekarze śledczy wykazali, że najprawdopodobniej przedawkowała lekarstwa należące do męża, a sama była zdrowa. Scott kończył wtedy dwadzieścia sześć wiosen – i jego melancholia rozpoczęła się na nowo, trwając przez kilka lat. 
Dorastając na pokładzie statku kosmicznego, Scott tęsknił za rodziną, której już właściwie nie miał. U boku miał jedynie autobotkę, Luke'a Susan, Clarę i Corletta – lecz to właśnie oni pomogli mu przetrwać te ciężkie czasy. Dołączając do Gwiezdnej Armii, odzyskał nadzieję na lepsze życie. Wiedział, że pracując w tej instytucji uszczęśliwi (pośmiertnie) rodziców i zapewni sobie lepszą przyszłość. Tacata jednak wyznała robotom, że gdzieś słyszała o synie McDavidów, lecz nigdy nie widziała go na oczy. 
- Kiedyś w prasie rozpowiadali, że McDavidowi urodzi się dziecko. - powiedziała. - Ale ja jakoś nie mogłam dać temu wiary. 
- To wojownik Armii. - powiedział Stalowa Pięść. - Aż dziwne, że o nim nie słyszałaś. 
Tacata wzruszyła ramionami. 
 - Może i tak. W każdym bądź razie, moc Armii rosła tak prędko, że nawet autobot nie zauważał, że tymczasem urodzi się wojownik... 
Stalowa Pięść popatrzył na roboty. 
 - Być może. Ale wiadomo, że zarówno on, jak ten zdrajca Inferno żyją. Tacata zmrużyła oczy. 
- Och, widać, że nawet bardzo znienawidziłeś swojego byłego szefa, co? Stalowa Pięść odwrócił się do niej. 
- Nie ma się co dziwić. - syknął. - Ufałem mu... i chyba z wzajemnością. Powtarzał mi, że jestem mu najcenniejszy... 
Tacata milczała. 
Pięść bardzo szybko mówił, niemal gorączkowo. Roboty zaś wiedziały, że ta mowa nie wynikała ze zwyczajnego zdenerwowania. Nadal pragnął mieć Inferna za swojego przywódcę. To pragnienie jednak przeistoczyło się w obsesję, z której nie mógł uciec. Tacata oczywiście tego nie wiedziała, więc uznała go za szaleńca. Lecz wolała nie wymawiać tej kwestii głośno. 
 Stalrat czuł niechęć do robocicy. Nie uważał jej za nadzieję w wojnie przeciw autobotom. Nie zamierzał jednak mówić tego Pięści. Miał cichą nadzieję, że inne roboty go poprą. 
Nie był powszechnie lubianym członkiem wojska. Zazdrościł Czarnej Kobrze i Pieniaczowi, którzy najszybciej przywykli do nowego otoczenia. 
I ich przyjęto. 
Stalowa Pięść jednakże pamiętał, że za czasów przywództwa Gallardo, to on był jego zastępcą, co uważał za wielki zaszczyt. Przez to zachwalał się robotom i w odpowiedzi otrzymywał te wszystkie złośliwe obelgi. 
Pieniacz z niepokojem spoglądał na Pięść, jakby się obawiał jego wybuchu gniewu. Czuł, że dzieje się z nim coś, co nie powinno się dziać, chociaż nie potrafił sam tego nazwać. Nie miał pojęcia (ludzkiego) o uczuciach. Dlatego też, że jego pierwowzorem był Gallardo, zawsze chciał być taki jak on – zimny, nieugięty, okrutny. Nawet w latach przywództwa Inferna, nie potrafił starcowi okazać jakiegoś szacunku. Ale za to jego (Stalową Pięść) darzył czcią, zapewne dlatego, że należeli do tej samej ,,rasy,, . 
Niepojęte było jego nastawienie do świata. Nawet Inferno nie potrafił nigdy tego rozwikłać. Dawniej, miał większą kontrolę nad robotami. 
Stalowa Pięść wiedział jednakże, że stosunek robotów wobec niego wiąże się ze śmiercią Gallardo. Świat dla nich się zatrzymał – nie mieli przyszłości. Ale on, tak samo jak Inferno przekonywał, że przyszłość będzie dla nich. Że nic ich nie powstrzyma. Ale dla innych robotów, były to puste słowa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz