Do
Inferna nikt w firmie nie zwracał się po jego prawdziwym imieniu.
Nikt oprócz Scotta nie znał dokładnie
jego trudnej przeszłości, dlatego też nie wiedzieli, że zwracają
się do niego po pseudonimie, który kiedyś nadał mu dowódca
młodocianej bandy.
Starzec czuł ulgę i wdzięczność, że Scott mu wybaczył
wszystkie krzywdy, dokonane nieświadomie. Wykonywał starannie i
sumiennie swoją pracę, dlatego też wiedział, że gdy jest teraz
po stronie Armii, będzie musiał kiedyś wraz z nią stawić czoła
robotom.
Od wielkiej wojny przeciw robotom minęły kolejne trzy
lata. Zatem Kanada była coraz nowocześniejsza.
Maj rozkwitł już
w pełni w przyrodzie kanadyjskiej - trwała wiosna.
Klony, przystrojone tym razem w soczystą zieleń,
unosiły w górę gałęzie, jakby budziły się i z radością
witały nowy dzień.
Gdy
członkowie Armii z ulgą w sercach wcześnie skończyli pracę,
udali się do domostw.
Scott z radością powitał znajome ściany -
jak to zwykle bywało, Venus wypytała go o jego bogactwo wiedzy
podczas dokonywanych badań.
Scott opowiedział jej o
swoich przypuszczeniach.
- To już kolejny sygnał z
innej galaktyki w ciągu kilkunastu miesięcy. - powiedziała Venus,
wysłuchując wszystkiego. - Myślę, że Inferno ma rację... ale
nie powinien przejmować się Corlettem.
Scott pokręcił głową.
- Pracowaliśmy
razem tyle lat. - stwierdził. - Więc najwyższa pora, aby Corlett
trochę spoważniał. W tym roku skończył trzydziestkę...
Venus
spojrzała na niego.
-
Staramy się jakoś wytrzymywać jego ciągłe docinki... Widać, że Corlett wciąż nie może się oswoić z jego nagłym
przejściem na naszą stronę...
- Zna przecież jego
historię. - powiedział Scott. - Poza tym, to, że zniszczył
Gallarda mogłoby przesądzić o tym, że mu wybaczył.
Venus kryła w sobie taką nadzieję.
Wiedziała, że
jej samej trudno było z początku wybaczyć Infernowi.
Jednak nie pozostała dla niego obojętna.
Wspomnienia z jego poprzedniego wcielenia, wtedy gdy był
zgorzkniałym dowódcą robotów, poszły w niepamięć zarówno jej,
jak i członkom Armii.
Ale najwidoczniej nie Corlettowi. Z początku zarówno
Scott jak i dawna dowódczyni Armii, Susan Steward machały na to
ręką, bo wiedzieli, że od samego dołączenia Corletta do Armii
minęło już osiem lat (Corlett dołączył do Armii w roku 2292, a
Scott 2273), więc przypuszczali, iż zdąży przywyknąć.
Ale najwidoczniej się mylili.
Corlett od samego początku darzył Inferna dużą
niechęcią.
Nie mógł zrozumieć, że Inferno jest teraz
,,prawdziwym sobą''. Stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie,
odosobniony, milczący. Nawet Kometa nie zdołała odkryć w nim
przejmującej go złości. Większość dnia przesiadywał samotnie w
swoim pokoju i walczył bezradnie z demonami podświadomości, które
wyszeptywały mu klątwy w stronę cyborga.
Czuł się rozdarty między Scottem a nim.
Wyczuwało się w nim jeszcze buntowniczego, młodzieńczego
ducha.
Był najmłodszy z całej gromady.
Owszem, bywał uciążliwy dla innych, lecz starsi
działacze zwykle przymykali na to oko. Lecz te czasy minęły. A on
– wydawałoby się – wcale tego nie wyczuwał. Inferno
wiele razy wypominał mu jego dziecinne – jego zdaniem oczywiście
- ,,wpadki'', ale ten zdawał się nie przejmować jego słowami –
zresztą wogóle go nie słuchał. Scott jeszcze jako tako potrafił
do niego przemówić – znali się od lat szkolnych. Ale mimo to
Scott czuł, że Corlett zbyt szybko nie wydorośleje. Widocznie
potrzebował na ten ciężki proces więcej czasu.
- Kiedyś pojmie swoje błędy
– powiedział autobotce. – Ja też kiedyś byłem szczeniakiem,
jak on.
- On wychowywał się w pełnej rodzinie. - powiedziała
Venus. - I w czasie wojny z robotami krył się po miastach.
- Ja też się
kryłem. - przypomniał jej Scott. - To, że pochodzimy z różnych
rodzin, o niczym nie świadczy. Zrozum Venus... jakby nie patrzył,
obaj przez to przechodziliśmy. Obaj walczyliśmy w '95 i razem
zwyciężyliśmy. O co go posądzasz?
- Nie chcę tego. - zaprzeczyła
Venus. - Ale czasem myślałam, że jednak powinieneś czasami
przemówić mu do rozsądku. Znacie się dłużej niż z Aleckiem.
Scott umilkł, rozważając słowa mądrej autobotki. Wiedział, że
się nie myli.
Nie zamierzał jej tym razem zaprzeczyć.
Postanowił, że gdy jednak zajdzie potrzeba, postara się zwrócić
do Corletta.
***
Stalowa
Pięść przyjrzał się widokowi za oknem statku.
Zbliżali się do
jakiejś planety. Nie przypominała im żadnej, którą znali z
Układu Słonecznego.
- Co, u licha? - zaklął Stalrat.
Co niektóre roboty wpatrywały się w nieznany glob
z taką trwogą, jakby ujrzeli uzębionego kosmitę. Można nawet
powiedzieć, iż ,,zbledli'' nie wiedząc, co począć. Wszyscy
zwrócili się twarzami do dowódcy.
- No co? - warknął na nich Pięść. - To tylko
planeta, co tak wytrzeszczacie reflektory?
Tylko on nie zauważał w globie nic
podejrzanego.
- Czyś ty do reszty oślepł? - syknął na
niego Stalrat. - Przecież to Subryna! Pięść
jednak machnął na to ręką.
- I co z
tego?
-
Gallardo wytłumaczyłby ci, co z tego! - ofuknęły go roboty. - To
ta sama planeta, na której wylądowali członkowie Armii, zanim
McDavid do nich dołączył.
- Zmieniła się... lecz pozostała tak samo
mroczna.
- Co to ma do rzeczy? - spytał Pięść. - Durnie!
- Idiota! - charknęły roboty.
Pięść zatrząsł się z gniewu.
Mógłby z łatwością porozwalać łby robotom
pistoletem laserowym, ale hamował się – musiał mieć przecież
sługów. Nie wyobrażał sobie bez nich władzy.
Czekał aż na Ziemi zapanuje spokój –
wtedy mogliby wrócić.
Jego zgorzkniałość i surowość wybiegały daleko poza
granice normy. Czas zrobił wówczas
z niego samego paskudnego tyrana – gorszego od Gallarda. Wściekłość
trawiąca jego umysł tak go przetrząsała, że nie miał ujścia,
jak tą wściekłość wyładować. Ta groźna emocja była jak
przedśmiertelny ból – rozrywała każdą tkankę...
Patrzył na roboty, które obejmowały go krytycznymi
spojrzeniami.
Myślał, jak
załagodzić sytuację. Wyczuwał głęboką niechęć robotów do
niego samego, ale zachowywał postawę przywódcy – był twardy,
nieustępliwy i przede wszystkim okrutny. Swoją brutalnością
zawsze imponował robotom. Chciał w ten sposób zaznaczyć swą
wyższość – robił to nawet w chwilach po śmierci
Inferno-człowieka. Ale teraz zdał sobie sprawę, że Inferno-cyborg
nie będzie prosił go o wybaczenie.
Nie chciał tego.
Wiedział, że jeśli teraz
Inferno się nawrócił, będzie chciał rozpocząć wojnę przeciw
niemu. Pomyślał jednak, że może Scott McDavid wybije mu ten
manifest z głowy – uśmiechnął się.
Jego celem teraz były badania.
Autoboty się nie liczyły. Za dużo
ich w Kanadzie...
- Panie? - przerwał mu rozmyślania głos
jednego z robotów. - Co teraz? Spojrzał
na niego.
Był to Pieniacz, zbieg z poprzedniej wojny.
Gallardo znał go bardzo dobrze. Tak
samo jak on i Pięść był niefortunnym dziełem Inferna. Pieniacz
był gorączkowy, brutalny i Stalowa Pięść bardzo go cenił.
Był doskonałym
żołnierzem i wiernym kompanem Inferna, a teraz mianował sobie
tytuł dowódcy Gwardii Maszyn.
Pięść wiedział, iż Pieniacz zawsze
stawia trudne pytania, prawie zagadki i za to między innymi wybrał
go na dowódcę strzelców. Strzelcy nie doceniali Pieniacza, ale
Pięść nie pozostawiał im żadnego wyboru.
Z początku chciał
rządzić armią sam – ale później doszedł do wniosku, że mając
u boku agresywnego Pieniacza, może zdziałać więcej.
- Ty zadajesz mi pytania? -
odpowiedział stwierdzeniem na pytanie Pięść. - Razem powinniśmy
zarządzić co teraz. Przed nami wielkie zadanie. Na tej planecie –
wskazał na glob Subryny – czeka dużo więcej, niż się
spodziewamy.
- Zamierzasz lądować? - spytał Pieniacz.
- Tak, chcę lądować.
- A co z nami?
- Przecież
idziecie ze mną.
Inne roboty były
zdumione i przestraszone.
Wyczuwały, iż z Pięścią coś jest nie
tak – nigdy nikt z dowódców nie zarządzał lądowania na
nieznanej planecie, bez konsultacji.
Wydawać by się mogło, że
roboty uznały go za szaleńca. Ale nie zdradzały się ani słowem.
Pieniacz popatrzył na towarzyszy broni –
czekał, aż oni coś powiedzą. Ale nic od nich nie usłyszał.
Spojrzał ponownie na Stalową Pięść.
- Jak
uważasz to za słuszne, ląduj. - powiedział. - Ja nie zamierzam
się mieszać.
Stalowa Pięść szybko rozwarzył słowa Pieniacza.
- Dobrze. - powiedział. - Zbadamy tą
planetę.
- Nie rób tego! - krzyknął nagle Stalrat.
Stalowa Pięść brał pod uwagę tylko zdanie
tych, którzy mu odpowiadali. Resztę, którzy myśleli inaczej,
odrzucał. Odwrócił się wściekły do Stalrata i syknął:
- Czego się wcinasz?
Chcesz w gębę?
Stalrat naburmuszył się.
- Co jest z tobą? Zgadzasz się
z tym durniem?
- Prędzej ciebie bym mianował
idiotą. - odparł Pięść patrząc na niego zimno. - Jeden tylko
się znalazł na trafny wybór... dobre i to. Twojego zdania nie
potrzebuję.
Stalrat przełknął ,,gorzką pigułkę'' i odgryzł się:
- Jesteś samolubny, i to bardziej niż ten wyga. Nie liczyłeś
się nigdy ze zdaniem innych.
Stalowa Pięść odwrócił się do
niego.
- Jak potrzeba szybkiej decyzji, to
milczą jak owce przed paszczą wilka. A jak decyzja już zapadła,
to drą gęby jak zarzynane bydło... nic dziwnego, że Inferno z
chęcią was wszystkich by pozarzynał.
Stalrat uniósł brew.
- No i czego się krzywisz? Musisz udowodnić
swoją wierność.
- Niczego nie muszę udowadniać. - odparł Stalrat.
-
Więc lądujmy na tej planecie!
- Po co? Dla spełnienia twojej chorej zachcianki?
Dziękuję bardzo z takim usługowaniem!
Pięść doskoczył do niego chwytając go za
krtań.
- Czasy się zmieniają. - rzekł – A naszym zadaniem jest
przystosowywać się do nich. Jeśli tego nie potrafisz – giniesz.
Czy nie rozumiesz?...
Stalrat rozpaczliwie chwytał w ściśnięte
gardło powietrze.
Zaczął się dusić po niespełna minucie.
Szarpał się coraz bardziej, starając się uwolnić od uścisku.
Chwycił dłoń Stalowej Pięści trzymającą jego gardło. Przemocą
starał się rozewrzeć jego palce. Z jego gardła wydobył się
rozpaczliwy charkot.
Pięść zaśmiał się.
- Zaprzestań tym żałosnym gierkom. - syknął. -
Wydałem rozkaz, a ty ten rozkaz wykonasz. Gdyby Inferno żył (miał
na myśli Inferna z poprzedniego jego wcielenia, czyli czasy gdy był
człowiekiem) nie pozwoliłby ci na takie tchórzostwo. Wiem sam, że
Gallardo nie uznawał cię za tchórza. Ale pogorszył ci się
system... zaprzeczasz sam sobie.
Roboty obserwowały
siebie wzajem, nie szczędząc złośliwości w spojrzeniach.
- Puść go, panie. - powiedział Pieniacz. -
Dajmy mu czas do namysłu. Jak będzie się stawiał, sam go rozbiorę
na części.
- Słuszna
decyzja, Pieniaczu. - podtwierdził Stalowa Pięść i puścił
Stalrata, który opadł na ziemię kaszląc.
- Czy ja zawsze muszę być duszony?
- jęknął Stalrat. - Niedługo te głupki mnie tu usmażą...
Ale tym
razem Stalowa Pięść zlekceważył go. Podszedł do pulpitu
sterowniczego.
- Zdecydowałem. -
powiedział po chwili. - Lądujemy na tym globie. Ciekaw jestem, co
kryje...
Statek przebił się przez ciężką atmosferę
planety.
Roboty wylądowały na ogromnym połaciu ziemi bez żadnych
komplikacji. Wygramolili się ze statku w osłaniających ich twarze
przezroczystych jak szkło maskach.
Rozejrzeli się. Planeta była bogata w lasy tropikalne i jeziora.
Prawie wcale nie wyczuli możliwości występowania równika.
Z wielkim podziwem spoglądali na
przedziwne leśne rośliny.
- Nic dziwnego, że Armia kiedyś tu była. -
powiedział Pięść.
Stalrat spojrzał na niego, ale milczał.
Roboty
pozostawiły statek na polanie i weszli w las.
Nie zapomnieli o
uzbrojeniu. Każdy miał w pogotowiu karabin laserowy. Byli gotowi na
wszystko, zdecydowani, twardzi psychicznie...
Nie zapominali
wszakże o nagrodzie, jaka nadarzyć się mogła, za badania tak
długo nie widzianej planety.
Stalowa Pięść prowadził roboty
naprzód wysuwając przed siebie komunikat z nadajnikiem. Chciał w
ten sposób wybadać ślady życia na starym globie, starszym jeszcze
od Ziemi.
Znalazł silny sygnał, co mogło świadczyć o zwierzętach
zamieszkujących las.
- Chyba coś mamy. - powiedział po półgodzinie marszu.
Machnął ręką na roboty i
skierował się w stronę gęściej rosnących drzew.
Roboty siarczyście klęły przedzierając się
przez zarośla, ale Pięść nie zwracał na nich uwagi.
-
Zachciało mu się lądować! - syczały za jego plecami. - Następnym
razem niech sam ląduje.
- Przymknąć się! - warknął w
końcu robot.
Był wściekły.
- Nie wiedziałem że
wierność przysięgną mi sami tchórze. - powiedział z odrazą.
- Sam chciałeś tu lądować, więc sam badaj!
- odparły na to roboty. - Myślałeś, że po odejściu Inferna
wszyscy będziemy wokół ciebie skakać?
Stalowa Pięść drgnął. Nigdy jeszcze nie spotkał
się z takim buntem. Myślał, że tak jak rządził Inferno, tak on
będzie rządził po śmierci Gallardo – potężny,
niezwyciężony... pragnął dosłownie tej chwili. Lecz absolutnie
nie myślał o tym, że może go spotkać coś tak strasznego jak
bunt załogi.
Było to dla niego jak splunięcie w twarz, pohańbienie jego osoby.
- Jesteście armią.
- powiedział surowym tonem. - Wojskiem, które posiada dowódcę i
temu dowódcy ma być wierna. Gdyby był tu Gallardo ustawiłby wam
kable mózgowe jak potrzeba...
- Nie musisz nas ustawiać.
- wtrącił Czarna Kobra. - Sami wiemy, jak należy się zachować.
My nie przysięgliśmy ci wierności, tylko sam pchałeś się do
włóczni dowódcy.
- Jakiej znów włóczni? - warknął Pięść.
- To taka metafora. - powiedział Kobra. - Jesteś też
dość ciemny jak na dowódcę... Gallardo przewyższał cię
inteligencją wielokrotnie. Inferno też kojarzył wszystkie fakty...
- Inferno zabił naszego przywódcę! - ryknął Stalowa Pięść.
- To takim prawem go bronicie? Zwąchaliście się z McDavidem?
Roboty spojrzały na
niego z tak czystą nienawiścią, że wstrząsnęło go zdumienie.
Czuł, że teraz ma cały pokaz czarno na białym – roboty nie
akceptowały jego rządów. Ale nie obchodziło go to. Chciał mieć
władzę w swoich rękach.
Pragnął w jednej chwili ich wszystkich
ukarać – lecz nie miał do tego podstaw.
- Ty chciałeś się go pozbyć podczas bitwy. -
powiedział Kobra. - wtedy, jak walczył z Gallardo.
-
Miałem dobre intencje. - odrzekł Stalowa Pięść. - Czułem, że
on nas zdradzi. A wy nie wierzyliście.
Czarna Kobra zaśmiał się.
- Nikt się tego nie
spodziewał. - rzekł. - Ty zresztą też nie. Ta bitwa nam wszystkim
otworzyła oczy.
Nowy dowódca spojrzał na Kobrę. Przyznawał mu rację.
Wiedział, że jednak w duchu przeżywały tą samą rozpacz po
śmierci Gallardo. Było to dla nich wciąż żywym szokiem.
Mimo iż był już rok
2300, wspomnienia z roku 2297 wciąż były dla nich żywe. Człowiek
też tak miewa – dopóki wydarzenie nie jest dla niego wstrząsające
lub ekscytujące – tego zdarzenia nie pamięta.
Po prostu
zapomina... człowiek jest zaiste dziwną istotą...
- Kiedyś autoboty odśpiewają nam
za wszystko. - powiedział Kobra. - Ty zabijesz McDavida, a ja zajmę
się jego autobotką.
- A co z Infernem? - spytał
Stalowa Pięść.
Czarna Kobra zaśmiał się.
- Weźmiemy go do spowiedzi. Wyszczeka
nam całą Armię, co do joty. Potem, będziesz mógł się z nim
pobawić.
- Słusznie. -
powiedział Pięść. - Ale najkorzystniej będzie, kiedy on i
McDavid będą przyblokowani. Wtedy nigdzie nie uciekną. Urządzimy
im imprezę na cześć szlachetnych członków Armii.
Kobra spojrzał
na Pięść.
Podobał mu się jego plan. Ale on i tak przerobiłby go
na nieco mroczniejszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz