poniedziałek, 7 grudnia 2015

III. Międzyplanetarna misja: Rozdział Trzeci

Do Inferna nikt w firmie nie zwracał się po jego prawdziwym imieniu. 
Nikt oprócz Scotta nie znał dokładnie jego trudnej przeszłości, dlatego też nie wiedzieli, że zwracają się do niego po pseudonimie, który kiedyś nadał mu dowódca młodocianej bandy. Starzec czuł ulgę i wdzięczność, że Scott mu wybaczył wszystkie krzywdy, dokonane nieświadomie. Wykonywał starannie i sumiennie swoją pracę, dlatego też wiedział, że gdy jest teraz po stronie Armii, będzie musiał kiedyś wraz z nią stawić czoła robotom. 
Od wielkiej wojny przeciw robotom minęły kolejne trzy lata. Zatem Kanada była coraz nowocześniejsza. Maj rozkwitł już w pełni w przyrodzie kanadyjskiej - trwała wiosna. Klony, przystrojone tym razem w soczystą zieleń, unosiły w górę gałęzie, jakby budziły się i z radością witały nowy dzień. Gdy członkowie Armii z ulgą w sercach wcześnie skończyli pracę, udali się do domostw. 
Scott z radością powitał znajome ściany - jak to zwykle bywało, Venus wypytała go o jego bogactwo wiedzy podczas dokonywanych badań. Scott opowiedział jej o swoich przypuszczeniach. 
 - To już kolejny sygnał z innej galaktyki w ciągu kilkunastu miesięcy. - powiedziała Venus, wysłuchując wszystkiego. - Myślę, że Inferno ma rację... ale nie powinien przejmować się Corlettem. 
Scott pokręcił głową.
 - Pracowaliśmy razem tyle lat. - stwierdził. - Więc najwyższa pora, aby Corlett trochę spoważniał. W tym roku skończył trzydziestkę... 
Venus spojrzała na niego.
 - Staramy się jakoś wytrzymywać jego ciągłe docinki... Widać, że Corlett wciąż nie może się oswoić z jego nagłym przejściem na naszą stronę... 
- Zna przecież jego historię. - powiedział Scott. - Poza tym, to, że zniszczył Gallarda mogłoby przesądzić o tym, że mu wybaczył. 
Venus kryła w sobie taką nadzieję. Wiedziała, że jej samej trudno było z początku wybaczyć Infernowi. 
Jednak nie pozostała dla niego obojętna. Wspomnienia z jego poprzedniego wcielenia, wtedy gdy był zgorzkniałym dowódcą robotów, poszły w niepamięć zarówno jej, jak i członkom Armii. Ale najwidoczniej nie Corlettowi. Z początku zarówno Scott jak i dawna dowódczyni Armii, Susan Steward machały na to ręką, bo wiedzieli, że od samego dołączenia Corletta do Armii minęło już osiem lat (Corlett dołączył do Armii w roku 2292, a Scott 2273), więc przypuszczali, iż zdąży przywyknąć. 
Ale najwidoczniej się mylili. 
 Corlett od samego początku darzył Inferna dużą niechęcią. 
Nie mógł zrozumieć, że Inferno jest teraz ,,prawdziwym sobą''. Stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie, odosobniony, milczący. Nawet Kometa nie zdołała odkryć w nim przejmującej go złości. Większość dnia przesiadywał samotnie w swoim pokoju i walczył bezradnie z demonami podświadomości, które wyszeptywały mu klątwy w stronę cyborga. Czuł się rozdarty między Scottem a nim. Wyczuwało się w nim jeszcze buntowniczego, młodzieńczego ducha. 
Był najmłodszy z całej gromady. Owszem, bywał uciążliwy dla innych, lecz starsi działacze zwykle przymykali na to oko. Lecz te czasy minęły. A on – wydawałoby się – wcale tego nie wyczuwał. Inferno wiele razy wypominał mu jego dziecinne – jego zdaniem oczywiście - ,,wpadki'', ale ten zdawał się nie przejmować jego słowami – zresztą wogóle go nie słuchał. Scott jeszcze jako tako potrafił do niego przemówić – znali się od lat szkolnych. Ale mimo to Scott czuł, że Corlett zbyt szybko nie wydorośleje. Widocznie potrzebował na ten ciężki proces więcej czasu. 
- Kiedyś pojmie swoje błędy – powiedział autobotce. – Ja też kiedyś byłem szczeniakiem, jak on. 
- On wychowywał się w pełnej rodzinie. - powiedziała Venus. - I w czasie wojny z robotami krył się po miastach. 
- Ja też się kryłem. - przypomniał jej Scott. - To, że pochodzimy z różnych rodzin, o niczym nie świadczy. Zrozum Venus... jakby nie patrzył, obaj przez to przechodziliśmy. Obaj walczyliśmy w '95 i razem zwyciężyliśmy. O co go posądzasz? 
- Nie chcę tego. - zaprzeczyła Venus. - Ale czasem myślałam, że jednak powinieneś czasami przemówić mu do rozsądku. Znacie się dłużej niż z Aleckiem. 
Scott umilkł, rozważając słowa mądrej autobotki. Wiedział, że się nie myli. Nie zamierzał jej tym razem zaprzeczyć. 
Postanowił, że gdy jednak zajdzie potrzeba, postara się zwrócić do Corletta.

***
Stalowa Pięść przyjrzał się widokowi za oknem statku. 
Zbliżali się do jakiejś planety. Nie przypominała im żadnej, którą znali z Układu Słonecznego. 
 - Co, u licha? - zaklął Stalrat. 
Co niektóre roboty wpatrywały się w nieznany glob z taką trwogą, jakby ujrzeli uzębionego kosmitę. Można nawet powiedzieć, iż ,,zbledli'' nie wiedząc, co począć. Wszyscy zwrócili się twarzami do dowódcy. 
 - No co? - warknął na nich Pięść. - To tylko planeta, co tak wytrzeszczacie reflektory? 
Tylko on nie zauważał w globie nic podejrzanego. 
 - Czyś ty do reszty oślepł? - syknął na niego Stalrat. - Przecież to Subryna! Pięść jednak machnął na to ręką.
 - I co z tego? 
 - Gallardo wytłumaczyłby ci, co z tego! - ofuknęły go roboty. - To ta sama planeta, na której wylądowali członkowie Armii, zanim McDavid do nich dołączył. 
- Zmieniła się... lecz pozostała tak samo mroczna. 
 - Co to ma do rzeczy? - spytał Pięść. - Durnie! 
- Idiota! - charknęły roboty. Pięść zatrząsł się z gniewu. 
 Mógłby z łatwością porozwalać łby robotom pistoletem laserowym, ale hamował się – musiał mieć przecież sługów. Nie wyobrażał sobie bez nich władzy. Czekał aż na Ziemi zapanuje spokój – wtedy mogliby wrócić. Jego zgorzkniałość i surowość wybiegały daleko poza granice normy. Czas zrobił wówczas z niego samego paskudnego tyrana – gorszego od Gallarda. Wściekłość trawiąca jego umysł tak go przetrząsała, że nie miał ujścia, jak tą wściekłość wyładować. Ta groźna emocja była jak przedśmiertelny ból – rozrywała każdą tkankę... 
Patrzył na roboty, które obejmowały go krytycznymi spojrzeniami. 
Myślał, jak załagodzić sytuację. Wyczuwał głęboką niechęć robotów do niego samego, ale zachowywał postawę przywódcy – był twardy, nieustępliwy i przede wszystkim okrutny. Swoją brutalnością zawsze imponował robotom. Chciał w ten sposób zaznaczyć swą wyższość – robił to nawet w chwilach po śmierci Inferno-człowieka. Ale teraz zdał sobie sprawę, że Inferno-cyborg nie będzie prosił go o wybaczenie. 
Nie chciał tego. Wiedział, że jeśli teraz Inferno się nawrócił, będzie chciał rozpocząć wojnę przeciw niemu. Pomyślał jednak, że może Scott McDavid wybije mu ten manifest z głowy – uśmiechnął się. 
 Jego celem teraz były badania. Autoboty się nie liczyły. Za dużo ich w Kanadzie... 
- Panie? - przerwał mu rozmyślania głos jednego z robotów. - Co teraz? Spojrzał na niego. 
Był to Pieniacz, zbieg z poprzedniej wojny. Gallardo znał go bardzo dobrze. Tak samo jak on i Pięść był niefortunnym dziełem Inferna. Pieniacz był gorączkowy, brutalny i Stalowa Pięść bardzo go cenił. Był doskonałym żołnierzem i wiernym kompanem Inferna, a teraz mianował sobie tytuł dowódcy Gwardii Maszyn. 
Pięść wiedział, iż Pieniacz zawsze stawia trudne pytania, prawie zagadki i za to między innymi wybrał go na dowódcę strzelców. Strzelcy nie doceniali Pieniacza, ale Pięść nie pozostawiał im żadnego wyboru. 
Z początku chciał rządzić armią sam – ale później doszedł do wniosku, że mając u boku agresywnego Pieniacza, może zdziałać więcej. 
- Ty zadajesz mi pytania? - odpowiedział stwierdzeniem na pytanie Pięść. - Razem powinniśmy zarządzić co teraz. Przed nami wielkie zadanie. Na tej planecie – wskazał na glob Subryny – czeka dużo więcej, niż się spodziewamy. 
 - Zamierzasz lądować? - spytał Pieniacz. 
 - Tak, chcę lądować. 
 - A co z nami? 
- Przecież idziecie ze mną. 
Inne roboty były zdumione i przestraszone. 
Wyczuwały, iż z Pięścią coś jest nie tak – nigdy nikt z dowódców nie zarządzał lądowania na nieznanej planecie, bez konsultacji. 
Wydawać by się mogło, że roboty uznały go za szaleńca. Ale nie zdradzały się ani słowem. Pieniacz popatrzył na towarzyszy broni – czekał, aż oni coś powiedzą. Ale nic od nich nie usłyszał. Spojrzał ponownie na Stalową Pięść. 
- Jak uważasz to za słuszne, ląduj. - powiedział. - Ja nie zamierzam się mieszać. 
Stalowa Pięść szybko rozwarzył słowa Pieniacza. 
- Dobrze. - powiedział. - Zbadamy tą planetę.
 - Nie rób tego! - krzyknął nagle Stalrat. 
Stalowa Pięść brał pod uwagę tylko zdanie tych, którzy mu odpowiadali. Resztę, którzy myśleli inaczej, odrzucał. Odwrócił się wściekły do Stalrata i syknął: 
- Czego się wcinasz? Chcesz w gębę? 
Stalrat naburmuszył się. 
 - Co jest z tobą? Zgadzasz się z tym durniem? 
- Prędzej ciebie bym mianował idiotą. - odparł Pięść patrząc na niego zimno. - Jeden tylko się znalazł na trafny wybór... dobre i to. Twojego zdania nie potrzebuję. 
 Stalrat przełknął ,,gorzką pigułkę'' i odgryzł się: 
- Jesteś samolubny, i to bardziej niż ten wyga. Nie liczyłeś się nigdy ze zdaniem innych. 
Stalowa Pięść odwrócił się do niego. 
 - Jak potrzeba szybkiej decyzji, to milczą jak owce przed paszczą wilka. A jak decyzja już zapadła, to drą gęby jak zarzynane bydło... nic dziwnego, że Inferno z chęcią was wszystkich by pozarzynał. 
 Stalrat uniósł brew. 
 - No i czego się krzywisz? Musisz udowodnić swoją wierność. 
 - Niczego nie muszę udowadniać. - odparł Stalrat. 
- Więc lądujmy na tej planecie! 
 - Po co? Dla spełnienia twojej chorej zachcianki? Dziękuję bardzo z takim usługowaniem! 
Pięść doskoczył do niego chwytając go za krtań. 
 - Czasy się zmieniają. - rzekł – A naszym zadaniem jest przystosowywać się do nich. Jeśli tego nie potrafisz – giniesz. Czy nie rozumiesz?... 
Stalrat rozpaczliwie chwytał w ściśnięte gardło powietrze. 
Zaczął się dusić po niespełna minucie. Szarpał się coraz bardziej, starając się uwolnić od uścisku. Chwycił dłoń Stalowej Pięści trzymającą jego gardło. Przemocą starał się rozewrzeć jego palce. Z jego gardła wydobył się rozpaczliwy charkot. 
 Pięść zaśmiał się. 
- Zaprzestań tym żałosnym gierkom. - syknął. - Wydałem rozkaz, a ty ten rozkaz wykonasz. Gdyby Inferno żył (miał na myśli Inferna z poprzedniego jego wcielenia, czyli czasy gdy był człowiekiem) nie pozwoliłby ci na takie tchórzostwo. Wiem sam, że Gallardo nie uznawał cię za tchórza. Ale pogorszył ci się system... zaprzeczasz sam sobie. 
Roboty obserwowały siebie wzajem, nie szczędząc złośliwości w spojrzeniach. 
 - Puść go, panie. - powiedział Pieniacz. - Dajmy mu czas do namysłu. Jak będzie się stawiał, sam go rozbiorę na części. 
 - Słuszna decyzja, Pieniaczu. - podtwierdził Stalowa Pięść i puścił Stalrata, który opadł na ziemię kaszląc.
 - Czy ja zawsze muszę być duszony? - jęknął Stalrat. - Niedługo te głupki mnie tu usmażą... 
Ale tym razem Stalowa Pięść zlekceważył go. Podszedł do pulpitu sterowniczego. 
 - Zdecydowałem. - powiedział po chwili. - Lądujemy na tym globie. Ciekaw jestem, co kryje... 
Statek przebił się przez ciężką atmosferę planety. 
Roboty wylądowały na ogromnym połaciu ziemi bez żadnych komplikacji. Wygramolili się ze statku w osłaniających ich twarze przezroczystych jak szkło maskach. 
Rozejrzeli się. Planeta była bogata w lasy tropikalne i jeziora. 
Prawie wcale nie wyczuli możliwości występowania równika. Z wielkim podziwem spoglądali na przedziwne leśne rośliny. 
 - Nic dziwnego, że Armia kiedyś tu była. - powiedział Pięść. 
 Stalrat spojrzał na niego, ale milczał. 
Roboty pozostawiły statek na polanie i weszli w las. 
Nie zapomnieli o uzbrojeniu. Każdy miał w pogotowiu karabin laserowy. Byli gotowi na wszystko, zdecydowani, twardzi psychicznie... 
Nie zapominali wszakże o nagrodzie, jaka nadarzyć się mogła, za badania tak długo nie widzianej planety. 
Stalowa Pięść prowadził roboty naprzód wysuwając przed siebie komunikat z nadajnikiem. Chciał w ten sposób wybadać ślady życia na starym globie, starszym jeszcze od Ziemi. 
Znalazł silny sygnał, co mogło świadczyć o zwierzętach zamieszkujących las. 
 - Chyba coś mamy. - powiedział po półgodzinie marszu. 
Machnął ręką na roboty i skierował się w stronę gęściej rosnących drzew. Roboty siarczyście klęły przedzierając się przez zarośla, ale Pięść nie zwracał na nich uwagi.
 - Zachciało mu się lądować! - syczały za jego plecami. - Następnym razem niech sam ląduje. 
 - Przymknąć się! - warknął w końcu robot. Był wściekły. - Nie wiedziałem że wierność przysięgną mi sami tchórze. - powiedział z odrazą. 
 - Sam chciałeś tu lądować, więc sam badaj! - odparły na to roboty. - Myślałeś, że po odejściu Inferna wszyscy będziemy wokół ciebie skakać? Stalowa Pięść drgnął. Nigdy jeszcze nie spotkał się z takim buntem. Myślał, że tak jak rządził Inferno, tak on będzie rządził po śmierci Gallardo – potężny, niezwyciężony... pragnął dosłownie tej chwili. Lecz absolutnie nie myślał o tym, że może go spotkać coś tak strasznego jak bunt załogi. Było to dla niego jak splunięcie w twarz, pohańbienie jego osoby. 
 - Jesteście armią. - powiedział surowym tonem. - Wojskiem, które posiada dowódcę i temu dowódcy ma być wierna. Gdyby był tu Gallardo ustawiłby wam kable mózgowe jak potrzeba... 
- Nie musisz nas ustawiać. - wtrącił Czarna Kobra. - Sami wiemy, jak należy się zachować. My nie przysięgliśmy ci wierności, tylko sam pchałeś się do włóczni dowódcy. 
 - Jakiej znów włóczni? - warknął Pięść. 
 - To taka metafora. - powiedział Kobra. - Jesteś też dość ciemny jak na dowódcę... Gallardo przewyższał cię inteligencją wielokrotnie. Inferno też kojarzył wszystkie fakty... 
 - Inferno zabił naszego przywódcę! - ryknął Stalowa Pięść. - To takim prawem go bronicie? Zwąchaliście się z McDavidem? 
Roboty spojrzały na niego z tak czystą nienawiścią, że wstrząsnęło go zdumienie. Czuł, że teraz ma cały pokaz czarno na białym – roboty nie akceptowały jego rządów. Ale nie obchodziło go to. Chciał mieć władzę w swoich rękach. Pragnął w jednej chwili ich wszystkich ukarać – lecz nie miał do tego podstaw.
 - Ty chciałeś się go pozbyć podczas bitwy. - powiedział Kobra. - wtedy, jak walczył z Gallardo. 
 - Miałem dobre intencje. - odrzekł Stalowa Pięść. - Czułem, że on nas zdradzi. A wy nie wierzyliście. 
 Czarna Kobra zaśmiał się. 
- Nikt się tego nie spodziewał. - rzekł. - Ty zresztą też nie. Ta bitwa nam wszystkim otworzyła oczy. 
Nowy dowódca spojrzał na Kobrę. Przyznawał mu rację. Wiedział, że jednak w duchu przeżywały tą samą rozpacz po śmierci Gallardo. Było to dla nich wciąż żywym szokiem. 
Mimo iż był już rok 2300, wspomnienia z roku 2297 wciąż były dla nich żywe. Człowiek też tak miewa – dopóki wydarzenie nie jest dla niego wstrząsające lub ekscytujące – tego zdarzenia nie pamięta. 
Po prostu zapomina... człowiek jest zaiste dziwną istotą... 
- Kiedyś autoboty odśpiewają nam za wszystko. - powiedział Kobra. - Ty zabijesz McDavida, a ja zajmę się jego autobotką.
 - A co z Infernem? - spytał Stalowa Pięść. 
 Czarna Kobra zaśmiał się. 
- Weźmiemy go do spowiedzi. Wyszczeka nam całą Armię, co do joty. Potem, będziesz mógł się z nim pobawić. 
- Słusznie. - powiedział Pięść. - Ale najkorzystniej będzie, kiedy on i McDavid będą przyblokowani. Wtedy nigdzie nie uciekną. Urządzimy im imprezę na cześć szlachetnych członków Armii. 
Kobra spojrzał na Pięść. 
Podobał mu się jego plan. Ale on i tak przerobiłby go na nieco mroczniejszy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz