środa, 19 sierpnia 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Dwudziesty Piąty

Corlett zeskoczył z siodełka Komety, a ona przeistoczyła się ze skutera – swojego alt-moda - w autobota. 
- Więc co, Scotty? - skinął na towarzysza. - Poprzytulamy ich na dzień dobry? 
Scott przeładował karabin i kiwnął głową. 
Z miejsca mężczyźni zaczęli strzelać, wspomagani przez autobotki. Roboty starały się stłamsić ich w ogniu, ale autoboty Aleca skutecznie odwracali ich uwagę tak, aby mogli uśmiercić tych, którzy się na to odważyli. 
W chwilę później dołączyły autoboty innych Kanadyjczyków oraz Susan Steward z Harleyem i Clarą. 
Było to wsparcie niemałej wartości. Ludzcy żołnierze też podążali za autobotami, przyleciwszy drugim samolotem nad miasto. 
W kilka minut później z oszalałej strzelaniny utworzyła się zaciekła bitwa, która rosła z każdą chwilą. Alec starał się kontrolować sytuację, mając do pomocy pięć samolotów o czteroosobej załodze każdy. 
To umocniło wały obronne autobotów i już potem dzielnie stawiali czoła najeźdzcom. Z kolejnych samolotów, wysypała się dwudziestoosobowa armia autobotów, która z zapałem walki w reflektorach dobiegła swoich, by wspólnie położyć ich trupem. Scott uznał to za dobry znak, chociaż wiedział, że nie samą liczbą się zwycięża. W większości starć działał samodzielnie, później dołączyła do niego Venus. 
 - Zablokujemy ich Scotty, nie ruszą się, póki im nie rozkażemy! - krzyknęła powalając na ziemię wielkiego robota przecinając mu wcześniej kable laserem. Scott był dumny ze swej autobotki. Cały czas obierał sobie na cel te roboty, które zbytnio zbliżyły się do większych budynków. Usłyszeli głośny trzask wybuchu, ale nie odwracali się, wiedząc, że ukryty wróg może wykorzystać sytuację. 
Scott wybiegł zza wałów cały czas strzelając, a za nim podążyła autobotka. Wkrótce cała ulica była zablokowana ciałami poległych robotów i ludzie walczący na ziemi, musieli się rozpędzać i je przeskakiwać. Docenili ćwiczenia fizyczne na treningach w wojsku. 
Kolejne budynki zajęły się ogniem. 
Roboty coraz bardziej napierały, lecz autoboty też nie pozostały im dłużne. Niektóre atakowały pojedyncze roboty w duetach lub trójcach, lecz podejmując się takiej akcji musiały zważać, czy za nimi nikt się nie skrada. 
Właśnie przez takie zamaskowanie się robotów zginęło sześć autobotów.
***
- Ile zostało naszych? - spytał Inferno odwracając się do Stalrata.
 - Jeszcze walczą, panie. - powiedział robot. 
 - Pytam się ciebie, ile zostało? - zirytował się cyborg. 
Robot popatrzył po wielkim połaciu spalonej ziemi, na której wciąż toczyła się bitwa. 
 - Nie wiem. Może z piętnaście tysięcy...
 - Było ich przed atakiem kilkakroć więcej. - powiedział Inferno. - Ze trzydzieści tysięcy jak nic. 
- Może dziesięć, a może jedenaście. - przeliczał z trudem Stalrat. - Trudno powiedzieć. 
Inferno machnął ręką. Wyciągnął zza pasa pistolet laserowy z długą lufą. - Czas im ogłosić powrót. - powiedział. - Osłaniaj mnie, gdyby te silniki starały się mnie uszkodzić. 
- Tak jest. - odparł Stalrat i Inferno odszedł w ogień wojenny.
***
Kometa walczyła sama. Ale dawała sobie radę. 
Była tak samo odważna jak Venus. Szybko wczuła się w sytuację. 
 Jak wojna, to wojna! 
Przeczuwała, iż Alec będzie starał się jej pomóc z powietrza, ale widocznie tego nie potrzebowała. Roboty starały się ją osaczyć nawet we czwórkę, ale szybko podejmowała właściwe kroki, by szybko pozbawić oddechu delikwentów. Corlett był z niej dumny. Nie spodziewał się, że tak szybko odnajdzie się w obliczu wojny. Przez ten czas mógł wspomagać Clarę i Susan, które tymczasowo walczyły naziemnie. 
Ogień w mieście narósł, chociaż roboty widocznie osłabły. 
Pożary były szybko gaszone, lecz w chwilę później budynki sypały się w pył, by zadusić kurzem ludzi Aleca. Zginęło tak pięciu, lecz autoboty skutecznie ochraniały przednią ścianę, aby walący się dom nie padł na ich głowy. Droga zasypała się szczątkami przepalonych autobotów i ich rywali, mieszając się z ciałami ludzkimi.
***
W jednej z potężnych szarży Susan upadła na ziemię, postrzelona przez pomocnika Stalowej Pięści. 
W ogłuszającym pędzie masakry nie mogła rozróżnić już, który jest z jej wojska. Dotknęła podbrzusza. Poczuła ból i ciepło wyciekającej krwi. 
 Nie bała się śmierci. Widocznie przeznaczone jej było zginąć. 
Obraz przed jej oczami zaczął się powoli zamazywać... uśmiechnęła się. 
 Czuła ulgę, wiedząc, że umrze. 
Chciała rozstać się z Armią, z tym wiecznym ryzykowaniem życia dla dobra nauki... dla przyszłości. Wiedziała, że jest za młoda na to, aby umierać, ale nie widziała innego wyjścia. Przecież jest jeszcze Clara, o wiele od niej młodsza... ona musi działać dla Armii. 
,,Przeczuwałam, że przeżyję jedynie czterdzieści wiosen'' - pomyślała. - ,,Jeżeli muszę umierać, to niech umrę teraz.”. 
 Z trudem wyciągnęła pistolet zza pasa i przymierzyła lufę jego do skroni. Oddychała nieco głębiej, chociaż nadal spokojnie. 
Czuła narastający ból tam, gdzie została ugodzona i marzyła o tym, aby już to się skończyło. Łzy napłynęły jej do oczu. 
 - Wybacz mi, Scott. - szepnęła i pociągnęła za spust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz