Autoboty
przybyły na miejsce strzelaniny tak szybko, jak mogły.
Zaatakowały roboty, które cisnęły się same i
uwięziły ludzi w jak najciaśniejszym kole. Jeden z nich, Harley
wysłał sygnał alarmowy pod współrzędne nadajnika Venus -
znakiem tego, że mogli ruszać.
Nim jednak przybyli na miejsce, roboty zdążyły już na
dobre ,,się rozgrzać''. Dwa ogromne
budynki runęły na ziemię niczym karciany dom, uśmiercając tym
samym dwóch autobotów i dwa razy więcej ludzi. Strzelanina
zaostrzyła się, a wraz z nią kontrola Gallardo nad robotami.
Wielka gromada autobotów odblokowała arsenał i rozpoczęła
kontraatak - nie na darmo zresztą.
W tej ognistej akcji zginęło
kolejnych kilku niewinnych Kanadyjczyków.
Roboty posuwały się coraz dalej.
Nim
autoboty zdążyły ich powstrzymać, poległ ten, który kiedyś
wyratował Luke'a.
Miasto zaczęło być
coraz bardziej bombardowane.
Tu i ówdzie dało się
słyszeć krzyki kobiet, płacz dzieci... wojna przyszłości już
się rozpoczęła.
Inferno zaś w ciele cyborga z ukrycia obserwował,
to, co się działo.
- Dobrze sobie radzi. - powiedział do stojącego
obok niego Stalowej Pięści. - Ale żaden z tych tchórzy jeszcze
się nie zjawił.
Stalowa Pięść zaśmiał
się pod nosem. Jego zdaniem Armia była przegrana.
Roboty bez zahamowania atakowali poszczególne jednostki
miasta, w tym nawet policjantów, którzy zajechali na miejsce. Ale
nie mieli wielkich szans przeciw doskonale uzbrojonym robotom.
Wściekłe maszyny widocznie
drwiły z ich mundurów i ich słabych technicznie pistoletów.
Niczym wściekłe słonie zaszarżowały w ich stronę, ostrzeliwując
ich jednocześnie.
Policja kanadyjska próbowała blokować ich ciosy
kolczatkami samochodowymi, lecz na próżno.
Śnieg począł prószyć coraz gęściej.
Walka też była coraz zacieklejsza.
Autoboty natychmiast rzuciły się w stronę swoich, aby ich wspomóc.
W powietrzu wylatywały
kawałki spalonego laserem metalu...
Śnieg dodatkowo ,,zżerał'' gorący od wybuchu
kawałek zbroi robota, który jako kolejny wyleciał w powietrze
trafiony z potężnego działa autobota.
Walka stawała się coraz
brutalniejsza... Na tylnich wałach wybuchały stacje benzynowe,
uśmiercając każdego, który znajdował się wten czas w pobliżu.
Vancouver płonęło...
***
Inferno
spojrzał po brutalnym obrazie bitwy.
-
Czyli nasi bohaterowie się spóźniają. - powiedział niby smutnym
tonem, lecz w nowym sercu cyborga czuł mściwą satysfakcję.
- Nie przybędą tutaj tak szybko jak dwa lata
temu. - powiedział wielki, granatowy robot, zacierając ręce, aż
skrzeszył iskry.
- No,
zobaczymy Stalracie. - przyhamował go Inferno. - Zobaczymy, jak
sobie poradzą... I pamiętaj: atakujcie tylko tych, którym dacie
radę.
- Tak jest. - powiedział Stalrat.
- Żadnego autobota nie oszczędzajcie. Gdy jednak
zostanie ich paru, wybierzemy sobie najlepszych sługów. (Gallardo z
pola bitwy uruchomił u siebie podsłuch ze współrzędnych miejsca,
gdzie stał Inferno). Autobotką może zająć się Gallardo, ty
natomiast zabalujesz z Harleyem. Pamiętajcie, że jeżeli nie
jesteście pewni, co robić z autobotem, który może wam się wydać
dobrym rabą, zawsze pierwszego mnie informujcie. I jeszcze jedno:
McDavid jest mój i nikt z was nie ma prawa go tknąć. Nawet
Gallardo.
***
Corlett
w wielkim pośpiechu dobierał pociski do swojego karabinu.
- Gdzie jest Gepard? -
denerwował się. - Możemy w tym czasie wykonać zwiad z jego
pomocą.
Scott pokręcił głową.
- Zbyt ryzykowne. - odparł. - Musimy jechać do
Vancouver tak szybko, jak się da. Mamy jeszcze przy sobie Venus i
twoją Kometę. Nie zostawimy tutaj Clary i Susan.
- Wcale nie powiedziałem, że trzeba je tu zostawić. - oburzył
się Corlett. - Ciekawe, czy Aleckowi udało się dolecieć.
- Miejmy nadzieję... - westchnął
Scott, gdy nagle z nadajnika na jego nadgarstku wydobył się głos:
- Badaczu, tu Alec. Jestem na miejscu z autobotami na pokładzie,
a pod pokładem same metalowce. Istny raj dla lasera!
Scott wziął głęboki oddech i odpowiedział:
-
Niedługo tam będziemy. Pamiętaj: nie spiesz się, oceń sytuację.
Gdy obierzesz cel, wal z grubego działa, bracie!
- Zrozumiałem. - powiedział Alec. -
Przez chwilę wydawało mi się, że widzę Gallardo na mapie
kwantowej, ale może to jest tylko robot do niego podobny. Mają te
same nudne barwy; mianowicie granat, czerń, szary... synowie nocy,
jak Boga kocham.
Scott przewrócił oczami i odpowiedział wolno:
- W
porządku, zrozumiałem.
-
Ale widzę tu kogoś jeszcze. - odezwał się po chwili Alec. -
Wygląda jak robot Gallardo, lecz... konstrukcję ma raczej mało
robocią.
- Dokończysz tą relację
później. - przerwał mu Scott; tracili cenny czas. - Dołączymy do
ciebie wkrótce.
Scott rozłączył się i spojrzał na Corletta, mierzącego
karabin dla siebie.
- No
bracie, mamy nowego gościa wśród starych znajomych... -
powiedział. - Będzie tyle ciekawie, co interesująco.
- To chyba jedno i to samo. -
zauważyła Venus.
Scott jednak machnął ręką.
- Nieważne! Nawet w obliczu zimnej wojny
trzeba czasami splunąć żartem we wrogą twarz.
***
Gwardia
Maszyn podzieliła się na dwie grupy: pierwsza atakowała
napierające autoboty, a druga obierała za cel każdego
nieszczęśnika w ogniu walki, który próbował uciec z płonącego
miasta.
To wyszło na niekorzyść autobotom.
Co jakiś czas, gdy Alec krążył samolotem nad iście
krwawą akcją robotów ostrzeliwał tych, którzy za bardzo
ściaśniali krąg wokół autobotów.
Całą siłą próbował
wyprzeć tych, którzy wpadali jak torpeda w wir ognia i strzelaniny.
Nawet śnieg nie zdołał schłodzić gorąca tej sytuacji. Roboty,
widząc, iż któryś z ich towarzyszy płonie żywcem, zazwyczaj
rzucali w niego śnieżką, aby ugasić żar - albo powalali go w
śnieg. Jednak taka akcja tylko pogarszała jego stan techniczny, i
zaraz potem odsyłano takiego do Inferna, aby skrył go w schronie do
końca bitwy. W taki sposób ,,asekurowano'' pięciu robotów, którzy
byli wielkimi wojownikami w historii Galaktyki.
Ale takich przybyło zaraz nieco więcej, chociaż ci, którzy
zostali, walczyli nadal zaciekle.
Walka trwała już równe pięć
godzin, lecz roboty nie okazywały zmęczenia, ani nawet ochoty
zaprzestania walki. Walczyły dla swego pana.
Lecz Gallardo wiedział,
że jeśli Inferno nie byłby z nimi, i tak nie słuchały by go tak
pilnie.
Byli wierni jednemu przywódcy - a Gallarda traktowali jak
jedynie jego zastępcę. Robot wiedział, jak wydawać rozkazy -
wszakże został stworzony przez Inferna i to Inferno uczył go, jak
być przywódcą. Przeczuwał, że zbuduje armię - i że będzie
chciał brać udział we własnych misjach.
Przez te ostatnie lata tyle się
zmieniło... chytry plan (który spalił na panewce), pierwsza wojna
od powrotu z Kosmosu, ucieczka, śmierć istoty ludzkiej w ciele
Inferna - te wszystkie zdarzenia zmieniły pogląd maszyn na
otaczający ich świat. Wiedziały już, że raj upadł - i że nie
da się go odzyskać.
Więc przyszło
im walczyć tylko o honor i wolność - i to właśnie robili.
Inferno przez lata podzielał nienawiść
do autobotów. Nie ufał im, i zawsze chciał dążyć do budowania
własnych maszyn.
Dokonał tego nie raz. Zamiast
obijać się wypożyczonym autobotem, wolał skonstruować własny
pojazd unoszący się ledwie parę cali nad jezdnią. Korzystał z
niego, ilekroć potrzebował się przemieścić szybciej niż
zazwyczaj.
Nie podzielali jego pasji bliscy. Zawsze działał sam.
Pamiętał, że nikt z istot ludzkich nie udzielił mu jakiejkolwiek
pomocy - i później sam też jej nie udzielał.
Najrozkoszniejszymi
dla niego chwilami, były te, w których wracał po pracy do domu -
mógł skupić się na tworzeniu tego, co obecnie już miał.
Sam zadecydował, że nie
pójdzie na emeryturę - wolał pracować do własnej śmierci.
Obojętna mu była praca.
Najwcześniej - w wieku
dwudziestu paru lat - był pomocnikiem szefa organizacji, zajmującej
się konstruowaniem nowoczesnych robotów. Potem jego działalność
obijała się także o pracownika banku amerykańskiego, hotelarza w
stanie amerykańskim Nevada, a potem, gdy dobiegał już
czterdziestki zgłosił się do pracy działacza istniejącej i
działającej od kilkunastu lat Gwiezdnej Armii. W ciągu swojej
pracy w niej brał udział w kilku lotach kosmicznych i naradach.
Dopiero późniejsze lata uświadomiły mu, iż praca ta nie jest
jego przeznaczeniem (mimo to nie odchodził z Armii przez pewien
czas, który dokładniej Czytelnik prześledzi w części pierwszej).
Nie posiadał rodziny, żona zostawiła
go, gdy zorientowała się z jakim egoistą ma do czynienia. Te
upokarzające fakty niemal złamały jego psychikę, ale nie poddawał
się, pracował dalej. Przyszło mu w końcu wraz z Armią badać
nieznane globy daleko poza Układem. Zbadali wspólnymi siłami pięć
planet, ale gdy przyszła kolej na szóstą - Venus ją wykryła -
relacje między nim a Armią zaczęły się psuć (co Czytelnik już
zapewne doskonale wie, i zna tego następstwa).
Wtedy już nic nie było między nimi takie, jak dawniej.
Inferno, pokonany w pierwszej bitwie i zraniony na duszy mógł tylko
uciec tam, gdzie nie ma żadnego członka Armii - bo sam dawno
przestał być jej działaczem.
Inferno nie chciał
wracać do trudnej przeszłości.
Chciał teraz mieć przed sobą
przyszłość. Przyszłość będzie należała do niego. Teraz
starość nie mogła go zabić - mógł jedynie zginąć postrzelony.
Ale hamował się - nie pchał się w ogień walki.
Był
doświadczonym żołnierzem i wiedział, gdzie leży słaby punkt
wroga.
Gdy tak patrzył na wybuchające budynki i na
autoboty, które ciskały się mimo niebezpieczeństwa w krąg
robotów, usłyszał nagle warkot silnika, zbliżający się do pola
walki. Wyciągnął z kieszeni lornetkę z dwoma szkłami
powiększającymi dwudziestokrotnie obraz.
Przybliżył do twarzy,
pokrętłem z boku powiększył ostrość.
Wystarczyło mu jedno
spojrzenie - wiedział już, co się stało.
Odwrócił się do
Stalrata.
- Przybyli nasi drodzy towarzysze. - powiedział.
- Więc, co teraz? - spytał Stalrat.
Inferno zmierzył go krytycznym spojrzeniem.
- Trzeba ich
powitać. - odpowiedział zimno. - Już tam Gallardo ich uściska...
- A ty? - spytał Stalrat.
Inferno obnażył zęby, zaciskając
je.
- Ja przywitam się z moim drogim
przyjacielem. Chyba jeszcze pamiętam jego nazwisko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz