piątek, 14 sierpnia 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Dwudziesty Czwarty

Autoboty przybyły na miejsce strzelaniny tak szybko, jak mogły. 
Zaatakowały roboty, które cisnęły się same i uwięziły ludzi w jak najciaśniejszym kole. Jeden z nich, Harley wysłał sygnał alarmowy pod współrzędne nadajnika Venus - znakiem tego, że mogli ruszać. 
Nim jednak przybyli na miejsce, roboty zdążyły już na dobre ,,się rozgrzać''. Dwa ogromne budynki runęły na ziemię niczym karciany dom, uśmiercając tym samym dwóch autobotów i dwa razy więcej ludzi. Strzelanina zaostrzyła się, a wraz z nią kontrola Gallardo nad robotami. Wielka gromada autobotów odblokowała arsenał i rozpoczęła kontraatak - nie na darmo zresztą. 
W tej ognistej akcji zginęło kolejnych kilku niewinnych Kanadyjczyków. 
Roboty posuwały się coraz dalej. 
Nim autoboty zdążyły ich powstrzymać, poległ ten, który kiedyś wyratował Luke'a. 
Miasto zaczęło być coraz bardziej bombardowane.
 Tu i ówdzie dało się słyszeć krzyki kobiet, płacz dzieci... wojna przyszłości już się rozpoczęła. 
Inferno zaś w ciele cyborga z ukrycia obserwował, to, co się działo. 
 - Dobrze sobie radzi. - powiedział do stojącego obok niego Stalowej Pięści. - Ale żaden z tych tchórzy jeszcze się nie zjawił. 
Stalowa Pięść zaśmiał się pod nosem. Jego zdaniem Armia była przegrana. Roboty bez zahamowania atakowali poszczególne jednostki miasta, w tym nawet policjantów, którzy zajechali na miejsce. Ale nie mieli wielkich szans przeciw doskonale uzbrojonym robotom. 
Wściekłe maszyny widocznie drwiły z ich mundurów i ich słabych technicznie pistoletów. Niczym wściekłe słonie zaszarżowały w ich stronę, ostrzeliwując ich jednocześnie. 
Policja kanadyjska próbowała blokować ich ciosy kolczatkami samochodowymi, lecz na próżno. 
Śnieg począł prószyć coraz gęściej. Walka też była coraz zacieklejsza. 
Autoboty natychmiast rzuciły się w stronę swoich, aby ich wspomóc. W powietrzu wylatywały kawałki spalonego laserem metalu... 
 Śnieg dodatkowo ,,zżerał'' gorący od wybuchu kawałek zbroi robota, który jako kolejny wyleciał w powietrze trafiony z potężnego działa autobota. Walka stawała się coraz brutalniejsza... Na tylnich wałach wybuchały stacje benzynowe, uśmiercając każdego, który znajdował się wten czas w pobliżu. 
Vancouver płonęło...
***
Inferno spojrzał po brutalnym obrazie bitwy. 
- Czyli nasi bohaterowie się spóźniają. - powiedział niby smutnym tonem, lecz w nowym sercu cyborga czuł mściwą satysfakcję. 
- Nie przybędą tutaj tak szybko jak dwa lata temu. - powiedział wielki, granatowy robot, zacierając ręce, aż skrzeszył iskry. 
 - No, zobaczymy Stalracie. - przyhamował go Inferno. - Zobaczymy, jak sobie poradzą... I pamiętaj: atakujcie tylko tych, którym dacie radę.
 - Tak jest. - powiedział Stalrat. - Żadnego autobota nie oszczędzajcie. Gdy jednak zostanie ich paru, wybierzemy sobie najlepszych sługów. (Gallardo z pola bitwy uruchomił u siebie podsłuch ze współrzędnych miejsca, gdzie stał Inferno). Autobotką może zająć się Gallardo, ty natomiast zabalujesz z Harleyem. Pamiętajcie, że jeżeli nie jesteście pewni, co robić z autobotem, który może wam się wydać dobrym rabą, zawsze pierwszego mnie informujcie. I jeszcze jedno: McDavid jest mój i nikt z was nie ma prawa go tknąć. Nawet Gallardo.
***
Corlett w wielkim pośpiechu dobierał pociski do swojego karabinu. 
 - Gdzie jest Gepard? - denerwował się. - Możemy w tym czasie wykonać zwiad z jego pomocą. 
 Scott pokręcił głową.
 - Zbyt ryzykowne. - odparł. - Musimy jechać do Vancouver tak szybko, jak się da. Mamy jeszcze przy sobie Venus i twoją Kometę. Nie zostawimy tutaj Clary i Susan.
 - Wcale nie powiedziałem, że trzeba je tu zostawić. - oburzył się Corlett. - Ciekawe, czy Aleckowi udało się dolecieć. 
- Miejmy nadzieję... - westchnął Scott, gdy nagle z nadajnika na jego nadgarstku wydobył się głos: - Badaczu, tu Alec. Jestem na miejscu z autobotami na pokładzie, a pod pokładem same metalowce. Istny raj dla lasera! 
Scott wziął głęboki oddech i odpowiedział: 
- Niedługo tam będziemy. Pamiętaj: nie spiesz się, oceń sytuację. Gdy obierzesz cel, wal z grubego działa, bracie! 
 - Zrozumiałem. - powiedział Alec. - Przez chwilę wydawało mi się, że widzę Gallardo na mapie kwantowej, ale może to jest tylko robot do niego podobny. Mają te same nudne barwy; mianowicie granat, czerń, szary... synowie nocy, jak Boga kocham. 
 Scott przewrócił oczami i odpowiedział wolno: 
 - W porządku, zrozumiałem. 
 - Ale widzę tu kogoś jeszcze. - odezwał się po chwili Alec. - Wygląda jak robot Gallardo, lecz... konstrukcję ma raczej mało robocią. 
 - Dokończysz tą relację później. - przerwał mu Scott; tracili cenny czas. - Dołączymy do ciebie wkrótce. 
Scott rozłączył się i spojrzał na Corletta, mierzącego karabin dla siebie.
 - No bracie, mamy nowego gościa wśród starych znajomych... - powiedział. - Będzie tyle ciekawie, co interesująco. 
 - To chyba jedno i to samo. - zauważyła Venus. 
Scott jednak machnął ręką. 
 - Nieważne! Nawet w obliczu zimnej wojny trzeba czasami splunąć żartem we wrogą twarz.
***
Gwardia Maszyn podzieliła się na dwie grupy: pierwsza atakowała napierające autoboty, a druga obierała za cel każdego nieszczęśnika w ogniu walki, który próbował uciec z płonącego miasta. 
 To wyszło na niekorzyść autobotom. 
Co jakiś czas, gdy Alec krążył samolotem nad iście krwawą akcją robotów ostrzeliwał tych, którzy za bardzo ściaśniali krąg wokół autobotów. 
Całą siłą próbował wyprzeć tych, którzy wpadali jak torpeda w wir ognia i strzelaniny. Nawet śnieg nie zdołał schłodzić gorąca tej sytuacji. Roboty, widząc, iż któryś z ich towarzyszy płonie żywcem, zazwyczaj rzucali w niego śnieżką, aby ugasić żar - albo powalali go w śnieg. Jednak taka akcja tylko pogarszała jego stan techniczny, i zaraz potem odsyłano takiego do Inferna, aby skrył go w schronie do końca bitwy. W taki sposób ,,asekurowano'' pięciu robotów, którzy byli wielkimi wojownikami w historii Galaktyki. 
Ale takich przybyło zaraz nieco więcej, chociaż ci, którzy zostali, walczyli nadal zaciekle. Walka trwała już równe pięć godzin, lecz roboty nie okazywały zmęczenia, ani nawet ochoty zaprzestania walki. Walczyły dla swego pana. Lecz Gallardo wiedział, że jeśli Inferno nie byłby z nimi, i tak nie słuchały by go tak pilnie. 
Byli wierni jednemu przywódcy - a Gallarda traktowali jak jedynie jego zastępcę. Robot wiedział, jak wydawać rozkazy - wszakże został stworzony przez Inferna i to Inferno uczył go, jak być przywódcą. Przeczuwał, że zbuduje armię - i że będzie chciał brać udział we własnych misjach. Przez te ostatnie lata tyle się zmieniło... chytry plan (który spalił na panewce), pierwsza wojna od powrotu z Kosmosu, ucieczka, śmierć istoty ludzkiej w ciele Inferna - te wszystkie zdarzenia zmieniły pogląd maszyn na otaczający ich świat. Wiedziały już, że raj upadł - i że nie da się go odzyskać. Więc przyszło im walczyć tylko o honor i wolność - i to właśnie robili. 
 Inferno przez lata podzielał nienawiść do autobotów. Nie ufał im, i zawsze chciał dążyć do budowania własnych maszyn. Dokonał tego nie raz. Zamiast obijać się wypożyczonym autobotem, wolał skonstruować własny pojazd unoszący się ledwie parę cali nad jezdnią. Korzystał z niego, ilekroć potrzebował się przemieścić szybciej niż zazwyczaj. 
Nie podzielali jego pasji bliscy. Zawsze działał sam. Pamiętał, że nikt z istot ludzkich nie udzielił mu jakiejkolwiek pomocy - i później sam też jej nie udzielał. 
Najrozkoszniejszymi dla niego chwilami, były te, w których wracał po pracy do domu - mógł skupić się na tworzeniu tego, co obecnie już miał. Sam zadecydował, że nie pójdzie na emeryturę - wolał pracować do własnej śmierci. Obojętna mu była praca. Najwcześniej - w wieku dwudziestu paru lat - był pomocnikiem szefa organizacji, zajmującej się konstruowaniem nowoczesnych robotów. Potem jego działalność obijała się także o pracownika banku amerykańskiego, hotelarza w stanie amerykańskim Nevada, a potem, gdy dobiegał już czterdziestki zgłosił się do pracy działacza istniejącej i działającej od kilkunastu lat Gwiezdnej Armii. W ciągu swojej pracy w niej brał udział w kilku lotach kosmicznych i naradach. 
Dopiero późniejsze lata uświadomiły mu, iż praca ta nie jest jego przeznaczeniem (mimo to nie odchodził z Armii przez pewien czas, który dokładniej Czytelnik prześledzi w części pierwszej). 
Nie posiadał rodziny, żona zostawiła go, gdy zorientowała się z jakim egoistą ma do czynienia. Te upokarzające fakty niemal złamały jego psychikę, ale nie poddawał się, pracował dalej. Przyszło mu w końcu wraz z Armią badać nieznane globy daleko poza Układem. Zbadali wspólnymi siłami pięć planet, ale gdy przyszła kolej na szóstą - Venus ją wykryła - relacje między nim a Armią zaczęły się psuć (co Czytelnik już zapewne doskonale wie, i zna tego następstwa). 
Wtedy już nic nie było między nimi takie, jak dawniej. 
Inferno, pokonany w pierwszej bitwie i zraniony na duszy mógł tylko uciec tam, gdzie nie ma żadnego członka Armii - bo sam dawno przestał być jej działaczem. Inferno nie chciał wracać do trudnej przeszłości. 
Chciał teraz mieć przed sobą przyszłość. Przyszłość będzie należała do niego. Teraz starość nie mogła go zabić - mógł jedynie zginąć postrzelony. Ale hamował się - nie pchał się w ogień walki. 
Był doświadczonym żołnierzem i wiedział, gdzie leży słaby punkt wroga. Gdy tak patrzył na wybuchające budynki i na autoboty, które ciskały się mimo niebezpieczeństwa w krąg robotów, usłyszał nagle warkot silnika, zbliżający się do pola walki. Wyciągnął z kieszeni lornetkę z dwoma szkłami powiększającymi dwudziestokrotnie obraz. 
Przybliżył do twarzy, pokrętłem z boku powiększył ostrość. 
Wystarczyło mu jedno spojrzenie - wiedział już, co się stało. 
Odwrócił się do Stalrata. 
 - Przybyli nasi drodzy towarzysze. - powiedział. 
- Więc, co teraz? - spytał Stalrat. 
Inferno zmierzył go krytycznym spojrzeniem. 
 - Trzeba ich powitać. - odpowiedział zimno. - Już tam Gallardo ich uściska... 
- A ty? - spytał Stalrat. 
Inferno obnażył zęby, zaciskając je. 
 - Ja przywitam się z moim drogim przyjacielem. Chyba jeszcze pamiętam jego nazwisko... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz