piątek, 21 sierpnia 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Dwudziesty Szósty cz. II

Scott przedarł się przez nawałnicę rozwścieczonych maszyn. 
Powalił trzech robotów z grubego działa. Miał już niemałe doświadczenie w wojennym kunszcie. Wiedział, że teraz, gdy miał sposobność zmierzyć się po raz drugi z robotami, nie przerażała go perspektywa poparzenia się roztapiającym się metalem. 
Wybuch bitwy w dzieciństwie zahartował go i dodał mu odwagi. Każdy robot, który mierzył się z nim wzrostem, natychmiast z jego rąk tracił cenne życie. 
Było to jego osobistą zemstą za śmierć rodziców i później - śmierć Luke'a. Walczył, bo chciał - nie mógł pozostawić na pewną śmierć całego kraju. Nie chciał dopuścić do tego, aby roboty przejęły władzę nad kolejnym państwem. Wdał się w żołnierski ród - jego przodkowie również brali udział w misjach gwiezdnych i walczyli w imię wolności ojczyzny. 
 Scott pochodził od największych wojowników gwiezdnych w historii Galaktyki - McDavidowie słynęli z niepohamowanej odwagi. Także jego pradziadowie mieli za sobą wiele przełomowych przeżyć między gwiazdami. 
Nawet amerykańscy badacze nie mieli tyle odwagi, aby oddalić się od znajomej, rodzimej Drogi Mlecznej, by wtargnąć na nieznany glob, a jeszcze mniej, aby na nim walczyć - o dobro żyjącego tam społeczeństwa. 
Gdy Scott zmierzył się z jednym z pomocników Pięści, zobaczył leżące nieruchomo w śniegu ludzkie ciało. 
 Serce w jednej chwili skoczyło mu do krtani. 
Dobiegł do niego, karabin rzucając w śnieg. Uklęknął przy nim i jedno spojrzenie na oblicze poległej wystarczyło, aby ją rozpoznał. 
Chwycił jej zimną dłoń, lecz wiedział, że nie była taka od mroźnej aury. 
 - Susan... - szepnął niemal płaczliwym tonem. 
 Poczuł że łza skrada się na jego twarz, że on sam staje się zimny jak lód... ale nie był w stanie uwierzyć w to, co widzi. Starał się wypędzić z siebie ten okropny moment - ale wiadomo było, że było to niemożliwe przedsięwzięcie. 
Dotknął drżącą dłonią jej twarzy. Nadal nie mógł uwierzyć, że jest lodowata. Cały się trząsł, ale nie kontrolował tego. Zapaść w jego sercu powiększyła się... Czuł niemal, jak rozpacz zalewa go całego w środku. Ścisnął rękę Susan i z jego gardła wydobył się krzyk bólu i zgryzoty. Nie słyszał nic - albo po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że coś słyszy. Oddychał tak głęboko, że jego płuca nie nadążały z przyjmowaniem tlenu. 
Wróciła doń wściekłość kierowana z całą mocą do robociej armii, która od zawsze uprzykrzała mu życie. Pragnął w jednej chwili wymordować ich wszystkich... wszystkie roboty. 
Zaklął głośno. 
- Witaj, McDavid. - usłyszał zimny głos za sobą. 
Był dziwnie znajomy... w następnej chwili poczuł lufę pistoletu dotykającego jego skroni. Puścił dłoń Susan...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz