Alec
spotkał się z Infernem koło wieczora w jednym z pokoi kwatery.
Nie mógł uwierzyć
wiadomości, że Corlett odszedł – a jednak cyborg nie kłamał.
Zdawał się być przybity tym wszystkim i dlatego czuł, że Alec
będzie potrafił przemówić Corlettowi do rozsądku. On tylko, obok
Scotta znał jego charakter na tyle dobrze, aby wpłynąć na niego i
przekonać go do pogodzenia się z nim. Obaj w końcu byli wspólnymi
przyjaciółmi.
Clara też podzielała w nim nadzieje. Przeczuwała,
że Corlett przechodzi przez ciężki okres. Musiał zastanowić się
nad samym sobą. Oczywistą było rzeczą, że obaj mężczyźni
musieli wszystko wytłumaczyć sobie od początku i na osobności.
Alec wiedział przecież że poprzez zgodę będą mogli nadal ze
sobą współpracować, jak wszyscy w stowarzyszeniu. Scott
postanowił więc, że pojedzie do Corletta i porozmawia z nim.
Miał
tylko nadzieję, że nie będzie żałował tej decyzji.
-
To będzie rozsądny krok. - poparł go Inferno. - Musicie w końcu
dojść do porozumienia.
Scott spojrzał na cyborga.
Ten jednak miał zacięty wyraz
twarzy, jego wygięte wciąż jeszcze czarne brwi nakazywały mu we
wzroku zrobić to, co jego przyjaciel postanowił.
- We wszystkich
wcieleniach musisz zmierzyć się ze złem. - powiedział kładąc
dłoń na jego ramieniu. - Nie zależne od tego, czy działasz z
autobotem, czy przeciw niemu, musisz dopełnić przeznaczenia.
- Sądzisz, że w
następnym wcieleniu będę przeciw Armii? - spytał Scott
zszokowany, zrywając się.
Cyborg jednak nadal mierzył go wzrokiem
pełnym rozkazu.
- Tego nie powiedziałem. - rzekł. - Od ciebie zależy, kim
będziesz w swojej nowej przyszłości... zrób to, a zobaczysz, jak
odciąży to twój umysł.
Scott wiedział że cyborgowi chodziło o rozmowę z Corlettem.
Czuł, że teraz to pozostało mu jedynym rozwiązaniem. Martwiło go
jedynie, czy Corlett mu przebaczy, czy będzie w stanie.
Nie
wiedział, czy jest jeszcze w stanie mu zaufać – obawiał się, że
młodzieńcza porywczość jego przyjaciela weźmie niespodziewaną
górę. Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jeśli nie
zmierzy się z tą trudnością, nie będzie wiedział, czy wygra tą
wyjątkowo ciężką sytuację przezwyciężając demony cierpienia i
(obecnie) zazdrości.
Alec popierał Scotta i uważał, że powinien
bez względu na wszystko spróbować załagodzić temu kryzysowi.
- Dopóki stoisz w miejscu, nie wiesz, jak daleko zajdziesz –
mówił Scottowi. - Nie chcę, aby z powodu jednego głupiego
występku byliście dla siebie jak dwie zupełnie obce istoty. Wiecie
o sobie prawie wszystko... i pracowaliście razem, więc nie
powinieneś zrezygnować z tych kontaktów, choćby ze względu na
to, że Corlett nie uprzykrzał ci życia.
***
Corlett
unikał rozmów z Kometą.
Nie chciał słyszeć
od niej żadnych rad. Przeważnie nie chciał rozmawiać z autobotką,
bo bał się, że ta zejdzie na drażliwy dla niego temat.
Zastanowił się nad wszystkim jeszcze raz i poczuł żal.
Pomyślał wtedy,
że jednak członkowie Armii mieli co do niego rację. Nie mógł
spać przez najbliższe kilka nocy i każdego wieczoru wpatrywał się
w daleki budynek apartamentu Armii, skąd odszedł dwa tygodnie temu.
I teraz bał się tam powrócić – a przecież chciał wszystko
naprawić, lecz nie miał do tego głowy. Starsi działacze mieli
rację – teraz uświadomił to sobie w pełni.
Kometa też rzadko się odzywała do niego –
znakiem tego, że musiał zastanowić się nad sobą. Był tak
osamotniony w tej chwili, że palił go wstyd. Zdał sobie sprawę,
że został z tym kompletnie sam.
Gdy pod wieczór pojechał wypożyczonym
motorem pod apartament i zapukał do drzwi pokoju Inferna, ten
wpuścił go, lecz chłodniej niż zazwyczaj.
Gdy Corlett spojrzał na starca (cyborga),
wydawało mu się, że ten wyraźnie go unika. Wbijał wzrok w dal,
odgarniał raz po raz na bok głowy białą grzywę włosów, lecz
milczał. Wydawał się Corlettowi nieobecny duchem, lecz zawsze taki
był: zadumany, melancholijny. Wynikało to ze zbyt długiej
samotności. Chociaż w Armii sprawował się dobrze, widać było,
że wciąż cierpi przeszłością. Corlett przez pewien czas patrzył
na jego zatroskaną, ludzką twarz, na te mądre, starcze oblicze...
jego oczy zbladły jakby, niesione myślą gdzieś dalej...
Corlett nie rozumiał jego zadumy – nie rozumiał starych ludzi –
jeszcze nie czas.
Podszedł do niego na kilka kroków, lecz wciąż
oddzielało ich parę metrów. Inferno nie poruszył się, nawet
kiedy Corlett oznajmił chrząknięciem swoją obecność. Tak
naprawdę, cyborg czekał, aż przemówi sensownymi słowami. Raz po
raz skierował źrenice w bok, jakby nasłuchując.
Corlett jednak,
nie widząc jego twarzy (siedział bokiem po skosie wobec niego, gdyż
on stał prosto wobec drzwi wejściowych), nie wiedział, jak zacząć
dialog, myśląc, że cyborg nie wyraża ochoty na rozmowę.
Zawsze tak miewał, że mając
świadomość zawinienia, wahał się w rozmowie. Nie wiedział, że
Inferno daje mu w tej chwili czas na wyjaśnienia – zawsze myślał,
że ten czeka na stosowny moment, aby go znieważyć.
Nie zdołał
poznać Sebastiana Patrici od jego prawdziwego oblicza.
Corlett zdawał się wahać. Lecz
Sebastian Patricia widocznie nie pozostawał mu dłużny. Wiedział,
że będzie mu trudno się otworzyć po tak burzliwym wydarzeniu.
Corlett jednak szczerze żałował swojego występku, wiedział że
jeszcze nie jest w stanie spojrzeć Scottowi w oczy. Przeczuwał, że
McDavid podzielił się z cyborgiem swą rozterką z powodu jego
odejścia.
Cyborg jednak nie poruszył się, nawet nie przemówił
najchłodniejszym tonem, na jaki go wciąż było stać po bolesnych
wspomnieniach z poprzedniego wcielenia.
Corlett zaczął się bać.
Inferno jednak wyczuł jego trwogę zagłębiając się w jego umysł
za pomocą telepatii. Jednak zrobił to tak skrycie, że Corlett
wcale tego nie poczuł. Cyborg wziął do ręki małą figurkę
autobota i zaczął nią obracać na różne strony. Wciąż czekał.
Corlett przełknął ślinę i odezwał się:
- Inferno... wiem, że
zawiniłem. Wiem, że rozmawiałeś ze Scottem. Chcę to naprawić.
Cyborg uniósł
się lekko w fotelu, gdy usłyszał te słowa.
Po chwili jednak
odwrócił fotel w stronę twarzy Corletta – na jego obliczu
malował się lekki gniew połączony z sarkazmem – samo wygięcie
czarnych brwi i opadający na czoło biały kosmyk włosów dał do
zrozumienia Corlettowi, że rozmyśla nad jego przeznaczeniem w
Gwiezdnej Armii. Zmarszczki wokół bladych ust uwypukliwły się.
Corlett zawsze obawiał się tego spojrzenia, i aż poczuł ciarki na
karku. Wzdrygnął się mimowolnie. Brązowe oczy Inferna mierzyły
go w dalszym ciągu. Milczał (tego milczenia związanego z
zamiarem ukarania dawnych wojów, zawsze obawiały się roboty, gdy
był im wodzem). Corlett poczuł, że nie może wytrzymać dłużej
wzroku Inferna... że widzi w nim dawnego starca, obłąkanego rządzą
zemsty. Wciąż obracał w palcach figurkę.
- Chcę się zmienić. - powiedział na biegu Corlett, aby tylko
przerwać tą nieznośną ciszę. - Musisz mi uwierzyć.
Cyborg przewrócił oczami.
- Ja mam ci wierzyć? - spytał.
- Do kogo ty przychodzisz z tymi słowami?
- Do ciebie. - odparł odważnie Corlett. -
Ponieważ wiem, że rozmawiałeś ze Scottem po naszej sprzeczce. Do
nikogo innego nie przychodzi się zwierzać. Clara mi mówiła.
Inferno uniósł brwi, chociaż
wiedział, że to prawda.
- I co z tego? Scott nie musi dzielić
się wszystkimi troskami z tobą.
- Nie znasz go tak dobrze jak ja. - odpowiedział Corlett. -
Nie jesteś w stanie pojąć, przez co musieliśmy przechodzić...
ciebie nie obchodziła wojna.
Cyborg powstał gwałtownie i postawił krok w jego stronę.
- Jakim prawem tak
mówisz? - uniósł głos, niemal krzyknął. - Pamiętam dużo
więcej niż wy dwaj. Znam słabe punkty robotów... wiem, co
ukrywają przed Armią.
Corlett zmrużył oczy.
- Więc czemu nam tego nie powiesz? - spytał. - Im więcej
wiemy o wrogu, tym większe prawdopodobieństwo, że wygramy z nim.
Cyborg wciąż patrzył na niego chłodnym wzrokiem, który
zawsze odbierał ludziom odwagę. Corlett jednak starał się
przezwyciężyć tą ,,klątwę,, jego spojrzenia. Wyczuwał w nim
złość i oburzenie.
-
Popełniłeś wielki błąd, Bluegott. - powiedział. - Taka postawa
nie przystoi ani żołnierzowi, ani prostakowi chcącemu godnie żyć.
- O co ci chodzi? - spytał
Corlett.
Cyborg wskazał mu gestem, aby podszedł.
Corlett wciąż zdumiony podszedł do niego, z wielkim wahaniem.
Inferno jednak ponaglił go, aby nachylił się ku niemu, co Corlett
uczynił z jeszcze większym zdziwieniem.
Widać
było, że się wahał, jednak Inferno nie spuszczał z niego wzroku.
Nie przemówił do niego jednak, dopóki mógł zbliżyć twarz do
jego ucha.
Inferno otworzył powoli usta i przemówił mu w ucho
tajemniczym szeptem:
- Twoje odejście jest
tak bolesne i niszczące jak zdrada... w sumie, ja bez wahania
nazwałbym to zdradą. Dodatkowo, Scott nosi na ciele ślad po tejże
zdradzie... to przesądza o tym, że dowódca Armii powinien obarczyć
cię karą.
- O jakiej zdradzie mówisz? -
spytał Corlett marszcząc brwi.
- A co, spoliczkowanie chcesz
nazwać gestem miłości?
Corlett odsunął się od Inferna, obalając go jadowitym
spojrzeniem.
- Powiedział ci, prawda? - wysyczał.
Inferno
jednak nie dziwił się jego irytacji.
- A komu miał
mówić, skoro w tobie nie miał oparcia?
- Przecież jest jeszcze
Clara... i ma przy sobie Venus.
Inferno westchnął.
- Czasami mężczyzna w czasie
niedostatku musi zwierzyć się istocie tej samej płci, ponieważ
zdaje sobie sprawę, że ta jako jedyna go zrozumie.
Corlett parsknął śmiechem.
- Świetne przysłowie. - mruknął.
- Nie, to fakt. - odparł cyborg.
Corlett znowu nabrał niebezpiecznego podejrzenia.
Wydawało
mu się, że cyborg próbuje na nim tej dziwnej gry słownej, aby
wreszcie przełamał się i wyznał, jak bardzo żałuje sytuacji ze
Scottem.
Corlett jednak nie zamierzał mówić tych słów Inferno
– jedynemu członkowi Armii, którego kierowana do niego nieufność
w ekspresowym tempie zmieniła się w gorejącą nienawiść, jeszcze
w latach wcześniejszych. Nie zdołał przywyknąć do sytuacji,
odkąd Inferno znów dołączył do Armii. Dla niego, wciąż był
zdrajcą.
Inferno zmierzył go wzrokiem, a Corlett
odruchowo się od niego odsunął.
- Nie możesz znieść, że twój
najlepszy przyjaciel ufa zdrajcy Armii? - wysyczał wskazując na
niego ręką.
Corlett
oddychał ciężko, niemal gorączkowo. Nie mógł znieść tego, że
Inferno w obliczu skrywanego gniewu potrafi być bardzo uszczypliwy i
jadowity. Wciąż kojarzył to sobie z nim jako partnerem robociej
armii, którego przywódcą mianował swojego pierwszego robota,
Gallardo.
Wciąż jeszcze nie potrafił zrozumieć, że należy mu
się wybaczenie.
Inferno mimo iż teraz nienawidził
robotów, jak każdy członek Armii, zdawał sobie sprawę, że to
dzięki nim żyje nadal, w ciele cyborga – ciele wytrzymalszym i
trwalszym. I częściowo to dzięki nim zrozumiał w obliczu wojny
jak wiele znaczyło dla niego to, co utracił już jako dziecię.
Żaden przytułek, żaden dom dla sierot nie odzwierciedlał uczuć,
jakie pojawiały się w pełnych rodzinach – mąż, żona i ich
dziecko.
Ale Inferno nigdy nie miał prawdziwej rodziny.
Po śmierci matki, jego ojciec
załamał się nerwowo. Wiedział że miał na utrzymaniu syna, lecz
opiekował się nim tylko powierzchownie.
Ojciec ojca Inferna (jego
dziadek) nie miał dobrych zasad wychowawczych nawet dla własnego
wnuka. Od najmłodszych lat poznał smak bólu i upokorzenia, a bicz
ojca uświadomił mu jego nieludzką okrutność.
Inferno nie
lubił wracać do tych strasznych lat – wrócił do nich jedynie
raz, zwierzając się Scottowi z boleści przeszłości. Czuł, że
to zwierzenie pomogło mu odnaleźć samego siebie w prawdziwej jego
skórze – a całe swe życie pokarmem było mu kłamstwo.
Starzec nie chciał wadzić się z
młodszym od niego i bardziej porywczym mężczyzną, jakim był
Corlett.
Bał się o Scotta bardziej, niż kiedykolwiek. Wpartywał
się w rozmówcę, jakby na coś czekał. Jego spojrzenie nie uległo
zmianie. Spotykając się z ciszą, rzekł:
- Widzisz Corlett,
prawda jest taka, że to nie ja zdradziłem. To mnie zdradzono. A
twoja kłótnia ze Scottem na ten temat niczego nie dowodzi. Armia
zrozumiała... że zostałem sam, kiedyś, dawno temu... teraz ty
jesteś samotny. Ale ja się nawróciłem, istoty najwyższe mi
wybaczyły, chociaż dość późno... ale może dla ciebie jeszcze
jest na to najlepszy czas... nie przejmuj się mną... byłem, kim
byłem, teraz jestem kimś innym, lecz autentycznym. Fakt, pewne
rzeczy nie uległy we mnie zmianie... ale wiem już, po co jest mi
dane żyć dalej. I tak już umarłem, a ciało cyborga i autentyk,
że chodzę i mówię jest tylko częścią mojej iskry, która
wcieliła się w moją matkę wiele lat temu, zanim miałem przyjść
na świat.
Corlett jednak milczał przez
jeszcze kilka chwil tak gorzko, że cyborg spuścił głowę, a jego
białe włosy opadły na czoło. Przyglądał się nieznacznie
własnym dłoniom, na których dostrzegał bruzdy i westchnął
ciężko. Wydawało się, że w jego oczach lśniących od łez,
wydobywa się jedna z nich i już skrada się w dół, do policzka.
Odwrócił lekko głowę w bok, aby Corlett nie dostrzegł tej łzy.
Wstydził się własnych uczuć, nie wiedzieć
czemu. Te pozostały w nim ludzkie, intensywne i żywe, niczym
walcząca rozpaczliwie o życie istota.
Cyborg zadrżał mimowolnie,
zmrużył oczy, kolejna łza potoczyła się za poprzednią...
- Co ci jest? - spytał powoli Corlett, wyczuwając u siebie
poczucie wstydu za wcześniejsze słowa.
Inferno milczał.
Corlett zdumiony
bardzo, przez pewien czas nie mógł wyjść z szoku. Cofnął się,
ale cyborg nie wstał. Bał się przemówić słowem.
I nagle
usłyszał głos cyborga nie w uszach, lecz w swojej głowie:
- Błagam Corlett, bądźże człowiekiem
i wykaż skruchę Scottowi. Bez ciebie Armia osłabnie.
- Co? - spytał głośno.
Cyborg jednak milczał odwrócony do niego plecami.
W wielkim szoku
wycofał się cicho z jego pokoju. Inferno nie miał już łez w
oczach. Odwrócił się w stronę drzwi, przez które wyszedł
Corlett.
- Podjąłeś zaiste dojrzałą decyzję, przyjacielu. -
powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz