środa, 11 maja 2016

III. Międzyplanetarna misja: Rozdział Ósmy

Alec spotkał się z Infernem koło wieczora w jednym z pokoi kwatery. 
Nie mógł uwierzyć wiadomości, że Corlett odszedł – a jednak cyborg nie kłamał. Zdawał się być przybity tym wszystkim i dlatego czuł, że Alec będzie potrafił przemówić Corlettowi do rozsądku. On tylko, obok Scotta znał jego charakter na tyle dobrze, aby wpłynąć na niego i przekonać go do pogodzenia się z nim. Obaj w końcu byli wspólnymi przyjaciółmi. 
Clara też podzielała w nim nadzieje. Przeczuwała, że Corlett przechodzi przez ciężki okres. Musiał zastanowić się nad samym sobą. Oczywistą było rzeczą, że obaj mężczyźni musieli wszystko wytłumaczyć sobie od początku i na osobności. Alec wiedział przecież że poprzez zgodę będą mogli nadal ze sobą współpracować, jak wszyscy w stowarzyszeniu. Scott postanowił więc, że pojedzie do Corletta i porozmawia z nim. 
Miał tylko nadzieję, że nie będzie żałował tej decyzji. 
- To będzie rozsądny krok. - poparł go Inferno. - Musicie w końcu dojść do porozumienia. 
Scott spojrzał na cyborga. 
Ten jednak miał zacięty wyraz twarzy, jego wygięte wciąż jeszcze czarne brwi nakazywały mu we wzroku zrobić to, co jego przyjaciel postanowił. 
- We wszystkich wcieleniach musisz zmierzyć się ze złem. - powiedział kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nie zależne od tego, czy działasz z autobotem, czy przeciw niemu, musisz dopełnić przeznaczenia. 
 - Sądzisz, że w następnym wcieleniu będę przeciw Armii? - spytał Scott zszokowany, zrywając się. 
Cyborg jednak nadal mierzył go wzrokiem pełnym rozkazu. 
 - Tego nie powiedziałem. - rzekł. - Od ciebie zależy, kim będziesz w swojej nowej przyszłości... zrób to, a zobaczysz, jak odciąży to twój umysł. 
Scott wiedział że cyborgowi chodziło o rozmowę z Corlettem. 
Czuł, że teraz to pozostało mu jedynym rozwiązaniem. Martwiło go jedynie, czy Corlett mu przebaczy, czy będzie w stanie. 
Nie wiedział, czy jest jeszcze w stanie mu zaufać – obawiał się, że młodzieńcza porywczość jego przyjaciela weźmie niespodziewaną górę. Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zmierzy się z tą trudnością, nie będzie wiedział, czy wygra tą wyjątkowo ciężką sytuację przezwyciężając demony cierpienia i (obecnie) zazdrości. 
Alec popierał Scotta i uważał, że powinien bez względu na wszystko spróbować załagodzić temu kryzysowi. 
 - Dopóki stoisz w miejscu, nie wiesz, jak daleko zajdziesz – mówił Scottowi. - Nie chcę, aby z powodu jednego głupiego występku byliście dla siebie jak dwie zupełnie obce istoty. Wiecie o sobie prawie wszystko... i pracowaliście razem, więc nie powinieneś zrezygnować z tych kontaktów, choćby ze względu na to, że Corlett nie uprzykrzał ci życia.

***

Corlett unikał rozmów z Kometą. Nie chciał słyszeć od niej żadnych rad. Przeważnie nie chciał rozmawiać z autobotką, bo bał się, że ta zejdzie na drażliwy dla niego temat. 
Zastanowił się nad wszystkim jeszcze raz i poczuł żal. Pomyślał wtedy, że jednak członkowie Armii mieli co do niego rację. Nie mógł spać przez najbliższe kilka nocy i każdego wieczoru wpatrywał się w daleki budynek apartamentu Armii, skąd odszedł dwa tygodnie temu. I teraz bał się tam powrócić – a przecież chciał wszystko naprawić, lecz nie miał do tego głowy. Starsi działacze mieli rację – teraz uświadomił to sobie w pełni. Kometa też rzadko się odzywała do niego – znakiem tego, że musiał zastanowić się nad sobą. Był tak osamotniony w tej chwili, że palił go wstyd. Zdał sobie sprawę, że został z tym kompletnie sam. Gdy pod wieczór pojechał wypożyczonym motorem pod apartament i zapukał do drzwi pokoju Inferna, ten wpuścił go, lecz chłodniej niż zazwyczaj. 
 Gdy Corlett spojrzał na starca (cyborga), wydawało mu się, że ten wyraźnie go unika. Wbijał wzrok w dal, odgarniał raz po raz na bok głowy białą grzywę włosów, lecz milczał. Wydawał się Corlettowi nieobecny duchem, lecz zawsze taki był: zadumany, melancholijny. Wynikało to ze zbyt długiej samotności. Chociaż w Armii sprawował się dobrze, widać było, że wciąż cierpi przeszłością. Corlett przez pewien czas patrzył na jego zatroskaną, ludzką twarz, na te mądre, starcze oblicze... jego oczy zbladły jakby, niesione myślą gdzieś dalej... 
Corlett nie rozumiał jego zadumy – nie rozumiał starych ludzi – jeszcze nie czas. 
Podszedł do niego na kilka kroków, lecz wciąż oddzielało ich parę metrów. Inferno nie poruszył się, nawet kiedy Corlett oznajmił chrząknięciem swoją obecność. Tak naprawdę, cyborg czekał, aż przemówi sensownymi słowami. Raz po raz skierował źrenice w bok, jakby nasłuchując. 
Corlett jednak, nie widząc jego twarzy (siedział bokiem po skosie wobec niego, gdyż on stał prosto wobec drzwi wejściowych), nie wiedział, jak zacząć dialog, myśląc, że cyborg nie wyraża ochoty na rozmowę. Zawsze tak miewał, że mając świadomość zawinienia, wahał się w rozmowie. Nie wiedział, że Inferno daje mu w tej chwili czas na wyjaśnienia – zawsze myślał, że ten czeka na stosowny moment, aby go znieważyć. 
Nie zdołał poznać Sebastiana Patrici od jego prawdziwego oblicza. Corlett zdawał się wahać. Lecz Sebastian Patricia widocznie nie pozostawał mu dłużny. Wiedział, że będzie mu trudno się otworzyć po tak burzliwym wydarzeniu. Corlett jednak szczerze żałował swojego występku, wiedział że jeszcze nie jest w stanie spojrzeć Scottowi w oczy. Przeczuwał, że McDavid podzielił się z cyborgiem swą rozterką z powodu jego odejścia. 
Cyborg jednak nie poruszył się, nawet nie przemówił najchłodniejszym tonem, na jaki go wciąż było stać po bolesnych wspomnieniach z poprzedniego wcielenia. 
Corlett zaczął się bać. Inferno jednak wyczuł jego trwogę zagłębiając się w jego umysł za pomocą telepatii. Jednak zrobił to tak skrycie, że Corlett wcale tego nie poczuł. Cyborg wziął do ręki małą figurkę autobota i zaczął nią obracać na różne strony. Wciąż czekał. 
Corlett przełknął ślinę i odezwał się: 
- Inferno... wiem, że zawiniłem. Wiem, że rozmawiałeś ze Scottem. Chcę to naprawić. 
Cyborg uniósł się lekko w fotelu, gdy usłyszał te słowa. 
Po chwili jednak odwrócił fotel w stronę twarzy Corletta – na jego obliczu malował się lekki gniew połączony z sarkazmem – samo wygięcie czarnych brwi i opadający na czoło biały kosmyk włosów dał do zrozumienia Corlettowi, że rozmyśla nad jego przeznaczeniem w Gwiezdnej Armii. Zmarszczki wokół bladych ust uwypukliwły się. Corlett zawsze obawiał się tego spojrzenia, i aż poczuł ciarki na karku. Wzdrygnął się mimowolnie. Brązowe oczy Inferna mierzyły go w dalszym ciągu. Milczał (tego milczenia związanego z zamiarem ukarania dawnych wojów, zawsze obawiały się roboty, gdy był im wodzem). Corlett poczuł, że nie może wytrzymać dłużej wzroku Inferna... że widzi w nim dawnego starca, obłąkanego rządzą zemsty. Wciąż obracał w palcach figurkę. 
 - Chcę się zmienić. - powiedział na biegu Corlett, aby tylko przerwać tą nieznośną ciszę. - Musisz mi uwierzyć. 
Cyborg przewrócił oczami. 
 - Ja mam ci wierzyć? - spytał. - Do kogo ty przychodzisz z tymi słowami? 
- Do ciebie. - odparł odważnie Corlett. - Ponieważ wiem, że rozmawiałeś ze Scottem po naszej sprzeczce. Do nikogo innego nie przychodzi się zwierzać. Clara mi mówiła. 
Inferno uniósł brwi, chociaż wiedział, że to prawda. 
 - I co z tego? Scott nie musi dzielić się wszystkimi troskami z tobą. 
- Nie znasz go tak dobrze jak ja. - odpowiedział Corlett. - Nie jesteś w stanie pojąć, przez co musieliśmy przechodzić... ciebie nie obchodziła wojna. 
Cyborg powstał gwałtownie i postawił krok w jego stronę. 
- Jakim prawem tak mówisz? - uniósł głos, niemal krzyknął. - Pamiętam dużo więcej niż wy dwaj. Znam słabe punkty robotów... wiem, co ukrywają przed Armią. 
 Corlett zmrużył oczy. 
 - Więc czemu nam tego nie powiesz? - spytał. - Im więcej wiemy o wrogu, tym większe prawdopodobieństwo, że wygramy z nim. 
Cyborg wciąż patrzył na niego chłodnym wzrokiem, który zawsze odbierał ludziom odwagę. Corlett jednak starał się przezwyciężyć tą ,,klątwę,, jego spojrzenia. Wyczuwał w nim złość i oburzenie. 
- Popełniłeś wielki błąd, Bluegott. - powiedział. - Taka postawa nie przystoi ani żołnierzowi, ani prostakowi chcącemu godnie żyć. 
 - O co ci chodzi? - spytał Corlett. 
Cyborg wskazał mu gestem, aby podszedł. Corlett wciąż zdumiony podszedł do niego, z wielkim wahaniem. 
Inferno jednak ponaglił go, aby nachylił się ku niemu, co Corlett uczynił z jeszcze większym zdziwieniem. Widać było, że się wahał, jednak Inferno nie spuszczał z niego wzroku. Nie przemówił do niego jednak, dopóki mógł zbliżyć twarz do jego ucha. 
Inferno otworzył powoli usta i przemówił mu w ucho tajemniczym szeptem: 
- Twoje odejście jest tak bolesne i niszczące jak zdrada... w sumie, ja bez wahania nazwałbym to zdradą. Dodatkowo, Scott nosi na ciele ślad po tejże zdradzie... to przesądza o tym, że dowódca Armii powinien obarczyć cię karą. 
 - O jakiej zdradzie mówisz? - spytał Corlett marszcząc brwi. 
 - A co, spoliczkowanie chcesz nazwać gestem miłości? 
Corlett odsunął się od Inferna, obalając go jadowitym spojrzeniem. 
- Powiedział ci, prawda? - wysyczał. 
 Inferno jednak nie dziwił się jego irytacji. 
- A komu miał mówić, skoro w tobie nie miał oparcia? 
 - Przecież jest jeszcze Clara... i ma przy sobie Venus. 
 Inferno westchnął. 
 - Czasami mężczyzna w czasie niedostatku musi zwierzyć się istocie tej samej płci, ponieważ zdaje sobie sprawę, że ta jako jedyna go zrozumie. 
Corlett parsknął śmiechem. 
- Świetne przysłowie. - mruknął. 
- Nie, to fakt. - odparł cyborg. 
 Corlett znowu nabrał niebezpiecznego podejrzenia. 
Wydawało mu się, że cyborg próbuje na nim tej dziwnej gry słownej, aby wreszcie przełamał się i wyznał, jak bardzo żałuje sytuacji ze Scottem. Corlett jednak nie zamierzał mówić tych słów Inferno – jedynemu członkowi Armii, którego kierowana do niego nieufność w ekspresowym tempie zmieniła się w gorejącą nienawiść, jeszcze w latach wcześniejszych. Nie zdołał przywyknąć do sytuacji, odkąd Inferno znów dołączył do Armii. Dla niego, wciąż był zdrajcą. 
Inferno zmierzył go wzrokiem, a Corlett odruchowo się od niego odsunął. 
- Nie możesz znieść, że twój najlepszy przyjaciel ufa zdrajcy Armii? - wysyczał wskazując na niego ręką. 
Corlett oddychał ciężko, niemal gorączkowo. Nie mógł znieść tego, że Inferno w obliczu skrywanego gniewu potrafi być bardzo uszczypliwy i jadowity. Wciąż kojarzył to sobie z nim jako partnerem robociej armii, którego przywódcą mianował swojego pierwszego robota, Gallardo. 
Wciąż jeszcze nie potrafił zrozumieć, że należy mu się wybaczenie. Inferno mimo iż teraz nienawidził robotów, jak każdy członek Armii, zdawał sobie sprawę, że to dzięki nim żyje nadal, w ciele cyborga – ciele wytrzymalszym i trwalszym. I częściowo to dzięki nim zrozumiał w obliczu wojny jak wiele znaczyło dla niego to, co utracił już jako dziecię. Żaden przytułek, żaden dom dla sierot nie odzwierciedlał uczuć, jakie pojawiały się w pełnych rodzinach – mąż, żona i ich dziecko. 
Ale Inferno nigdy nie miał prawdziwej rodziny. Po śmierci matki, jego ojciec załamał się nerwowo. Wiedział że miał na utrzymaniu syna, lecz opiekował się nim tylko powierzchownie. 
Ojciec ojca Inferna (jego dziadek) nie miał dobrych zasad wychowawczych nawet dla własnego wnuka. Od najmłodszych lat poznał smak bólu i upokorzenia, a bicz ojca uświadomił mu jego nieludzką okrutność. Inferno nie lubił wracać do tych strasznych lat – wrócił do nich jedynie raz, zwierzając się Scottowi z boleści przeszłości. Czuł, że to zwierzenie pomogło mu odnaleźć samego siebie w prawdziwej jego skórze – a całe swe życie pokarmem było mu kłamstwo. 
 Starzec nie chciał wadzić się z młodszym od niego i bardziej porywczym mężczyzną, jakim był Corlett. 
Bał się o Scotta bardziej, niż kiedykolwiek. Wpartywał się w rozmówcę, jakby na coś czekał. Jego spojrzenie nie uległo zmianie. Spotykając się z ciszą, rzekł: 
- Widzisz Corlett, prawda jest taka, że to nie ja zdradziłem. To mnie zdradzono. A twoja kłótnia ze Scottem na ten temat niczego nie dowodzi. Armia zrozumiała... że zostałem sam, kiedyś, dawno temu... teraz ty jesteś samotny. Ale ja się nawróciłem, istoty najwyższe mi wybaczyły, chociaż dość późno... ale może dla ciebie jeszcze jest na to najlepszy czas... nie przejmuj się mną... byłem, kim byłem, teraz jestem kimś innym, lecz autentycznym. Fakt, pewne rzeczy nie uległy we mnie zmianie... ale wiem już, po co jest mi dane żyć dalej. I tak już umarłem, a ciało cyborga i autentyk, że chodzę i mówię jest tylko częścią mojej iskry, która wcieliła się w moją matkę wiele lat temu, zanim miałem przyjść na świat. 
Corlett jednak milczał przez jeszcze kilka chwil tak gorzko, że cyborg spuścił głowę, a jego białe włosy opadły na czoło. Przyglądał się nieznacznie własnym dłoniom, na których dostrzegał bruzdy i westchnął ciężko. Wydawało się, że w jego oczach lśniących od łez, wydobywa się jedna z nich i już skrada się w dół, do policzka. 
Odwrócił lekko głowę w bok, aby Corlett nie dostrzegł tej łzy. Wstydził się własnych uczuć, nie wiedzieć czemu. Te pozostały w nim ludzkie, intensywne i żywe, niczym walcząca rozpaczliwie o życie istota. 
Cyborg zadrżał mimowolnie, zmrużył oczy, kolejna łza potoczyła się za poprzednią... 
- Co ci jest? - spytał powoli Corlett, wyczuwając u siebie poczucie wstydu za wcześniejsze słowa. 
 Inferno milczał. 
Corlett zdumiony bardzo, przez pewien czas nie mógł wyjść z szoku. Cofnął się, ale cyborg nie wstał. Bał się przemówić słowem. 
I nagle usłyszał głos cyborga nie w uszach, lecz w swojej głowie: 
- Błagam Corlett, bądźże człowiekiem i wykaż skruchę Scottowi. Bez ciebie Armia osłabnie. 
- Co? - spytał głośno. 
Cyborg jednak milczał odwrócony do niego plecami. 
W wielkim szoku wycofał się cicho z jego pokoju. Inferno nie miał już łez w oczach. Odwrócił się w stronę drzwi, przez które wyszedł Corlett. 
- Podjąłeś zaiste dojrzałą decyzję, przyjacielu. - powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz