Dla
usprawiedliwienia znacznej nieobecności, daję jeden rozdział i
pół
– to znaczy jeden cały rozdział (dwudziesty drugi) i połowę
następnego (dwudziestego trzeciego).
Mam
nadzieję, że Wam się spodoba.
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
Scott przespał jedynie pół nocy - dalej już nie mógł zasnąć.
Leżał na poduszce,
przejęty różnymi, zmiennymi myślami.
Myślał o Kanadzie, jej przyszłości,
o rodakach... ale też myślał o Armii i o tym, czy do niej nie
powrócić.
Czuł się
zduszony niewywiązalną pętlą niepewności i lęku.
Ale jednocześnie wiedział,
że bez szybkiego działania, nie zdołają uchronić miasta przed
armią Gallardo.
Mimo to starali się działać po cichu nawet w
nocy.
Usiadł na
łóżku, czując narastający ból głowy.
Wiedział, że był
związany ze stresem. Ale nie potrafił teraz mu przeciwdziałać.
Wstał, wziął szklankę ze stolika i podszedł
do syfonu, aby nalać wody. Opróżnił
szklankę drobnymi łykami, powoli i niespiesznie, aż w końcu ból
ustał.
Ale strach go nie opuszczał.
Odwrócił się, by spojrzeć na ,,śpiącą”
Venus.
Tak mu było jej żal... o wiele bardziej niż
niegdyś Luke'a.
Zdawał sobie sprawę, że ona nigdy go nie opuści.
Bała się tak
samo, jak on.
Z tą samą siłą.
Nie zamierzał dłużej czekać na to, co będzie dalej.
Chciał, aby Kanada zaznała spokoju,
szczęścia... aby Gallardo został zniszczony. Każdy prosty
mieszkaniec kraju chciał, aby groźba nieuniknionego konfliktu stała
się nierealna.
Ale to nie było łatwe.
Człowiek od tysiącleci musiał dźwigać broń - i broń tę
obsługiwać.
***
Tymczasem
powoli już zaczęło świtać, gdy Gallardo wraz ze swoimi
żołnierzami stanęli w centrum miasta Vancouver.
Tak jak poprzednio - bez ostrzeżenia
zaczęli strzelać w stronę przypadkowych przechodniów, którzy byli
zmuszeni wcześnie zacząć dzień... i wcześnie go skończyć.
Krzyki pojedynczych jednostek ludzi nie dały sygnału pomocy.
Dopiero gdy
słońce zajrzało w okna mieszkańców, ci wyczuli
niebezpieczeństwo, słysząc zamieszanie dochodzące z ulicy.
Wstępna strzelanina nie była tak agresywna - czekali
na przybycie członków Armii. Mimo wszystko biały śnieg już był
oznaczony niewinną, krwią ludzką... Roboty zaczęły rozbiegiwać
się na ulicę, atakując okoliczne domostwa.
Na razie nie używali bomb -
chcieli nastraszyć ludność.
***
Daleko
od centrum miasta w hotelu Camping Canada kolejni członkowie Armii
żyli w niewiedzy.
Byli zajęci planami.
Susan od razu negocjowała. Chciała już całą
operację mieć z głowy.
- Gallardo zaatakuje lada chwila. - przeczuwała. - Może nawet już
wkroczył do któregoś miasta.
- Daj spokój. -
machnął ręką Corlett. - Nie odważyłby się bez sygnału
Inferna.
- Ale Inferno nie żyje! -
przypomniał mu Scott.
- A autoboty mimo
wszystko zachowują dawną postawę. - dodała Venus.
- Nie są głupi. - rzekła Kometa. -
Wiedzą, że coś się szykuje.
- Skontaktuję się z Harleyem. -
powiedział Corlett. - Może on będzie wiedział coś więcej. W
końcu należy do wojska Aleca.
Łał (wiem, że pisze się wow, ale chce być wierny polskości ;P), naprawdę solidnie się za to wzięłaś! Lubię to opowiadanie, jestem strasznie ciekaw co będzie dalej. Pachnie wojną, jak mi się dobrze zdaje, Gwardia zadziera łapska, a Armia szykuje się do opensywy... gratuluję mroczności i tajemniczości ;)
OdpowiedzUsuńEmil Srebrzyński < Emil S.