poniedziałek, 31 sierpnia 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Dwudziesty Siódmy

- No, spokojnie, Badaczu 1. - mówił zimny głos. - Odwróć się powoli, a nie uszkodzę ci mózgu... mam nadzieję. 
Scott wstał powoli i odwrócił się w stronę, skąd słyszał wcześniej głos. 
To, co zobaczył - a raczej kogo - przeszło jego najśmielsze oczekiwania. 
 Przed nim stał rosły, szczupły mężczyzna w wieku około lat sześćdziesięciu, a może nawet ponad. Lecz w pierwszej chwili Scott uważał go za robota łudząco podobnego do człowieka; miał zbroję na piersi, ramionach i nogach. 
Lecz ,,robot” ten miał ludzką sylwetkę zbudowaną jak gdyby z robocich części. W jego piwnych oczach błyskał znajomo zimny blask... 
- Inferno? - krzyknął Scott. 
Mężczyzna uśmiechnął się sarkastycznie, a jego kąciki ust uniosły się triumfalne do góry. 
Scott patrzył na wpół ze strachem, na wpół ze zdumieniem. 
 - Miło cię widzieć, towarzyszu. - powiedział Inferno. 
 - Ale... jak ty...? 
 - No cóż, wygląda na to, że weszłem w moje drugie wcielenie. - powiedział Inferno. - Miło cię ujrzeć po tych całych trzech latach... 
Scott nadal nie mógł uwierzyć. Patrzył na byłego działacza Armii, nie potrafiąc przyswoić sobie tego faktu. 
Inferno nadal się uśmiechał, celując w jego głowę.
 - Cudowne wojsko zbudowałem, nieprawdaż? I w niedalekiej przyszłości to właśnie wojsko będzie obraniało przyszłe pokolenia Kanady... 
 - Rząd nie pozwoli ci na to. - odparł Scott. 
 - To wygląda na to, że będę musiał ich usunąć. - powiedział surowo Inferno. - Wtedy, gdy Armia upadnie, a Rząd wraz z nim, ludzie staną się potulniejsi... a autoboty upadną mi do stóp. 
 - Ambitne są twoje plany. - powiedział Scott. - A co będzie z nami? 
Inferno zmrużył oczy.
 - Z wami? Nad waszą przyszłością jeszcze pomyślę... gdy staniecie się zwykłymi ludźmi z ulicy. A ja będę wam panem i dawcą. 
Scott spojrzał w zimne oczy byłego działacza. Wiedział, że dążył do unicestwienia autobotów, ale nie podejrzewał go, aby chciał społeczeństwo zamienić w sługów. 
 - Wymordowałeś wielu niewinnych ludzi. - powiedział z nastającą złością. - Czym ci zawinili? Tym, że istnieją...? 
 Inferno zacmokał z lubością.
 - Nie zastanawiałem się nad tym. - odparł z zimną satysfakcją. - Ale dziękuję, że podsunąłeś mi to pytanie. Z przyjemnością zadam je Gallardo. 
- Przecież pracowaliśmy razem. W twoim poprzednim wcieleniu... 
 Inferno uniósł brew. 
 - Nie przypominam sobie, Scotty. 
Wściekły Scott uniósł pięść. 
 - To odświeżę ci pamięć! 
 - No, nie tak szybko. - przyhamował go Inferno i uderzył go lufą pistoletu. 
Scott syknął z bólu, nieświadomy takiej siły po sześćdziesięcioletnim starcze. Spojrzał na niego ze zdumieniem. 
 - Widzisz? Moja moc zakorzeniła się w ciele cyborga. - rzekł Inferno. - Teraz, ja mam władzę nad całą Kanadą. Teraz nie jesteś jej mieszkańcem, a niewolnikiem. Nie uciekniesz stąd bez mojej wiedzy. Tak, McDavid... jesteś mój. 
Scott wciąż nie mógł uwierzyć temu wszystkiemu. 
 - Nie chciałeś nam pomagać. - powiedział, cały drżąc. - Dlatego odeszłeś. Inferno przekręcił głowę w bok, jak nasłuchujący pies, ale milczał. 
Scott postąpił krok naprzód, ale w tej samej chwili Inferno cofnął się, nie opuszczając pistoletu. 
- Dlaczego to robisz? - spytał Scott. - Przecież nie chcieliśmy ograniczać ci życia na tej planecie. To ty nas zdradziłeś. Susan i Clara od dłuższego czasu to podejrzewały. Przypuszczenia Venus podtwierdziły się... ale pytam się ciebie jeszcze raz: po co to robisz? 
 Inferno milczał w dalszym ciągu, tylko brwi uniósł wyżej. 
- Byliśmy dla siebie partnerami. - ciągnął Scott. - Wiedzieliśmy o sobie wszystko... ocaliłeś nam życie... a ty...
 - A ja obrałem własną drogę. - przerwał mu Inferno. - Tobie pozostanie w Armii było przeznaczeniem, co innego ja... ja odnalazłem swoje powołanie gdzie indziej. 
 Scott patrzył na Inferna, milcząc. 
Widział przed sobą lufę jego pistoletu i drwiący uśmiech... 
Inferno spojrzał nieznacznie na opuszczone ciało Susan.
 - Powinieneś wyciągnąć bardzo ważny wniosek z tej lekcji. - rzekł. - Czy nie rozumiesz? Armia upadła. 
 - Ale jej członkowie wciąż żyją! - krzyknął McDavid i cofnął się w biegu, aby porwać z ziemi karabin. Spodziewał się ciosu ze strony Inferna, ale on wciąż trzymał go na muszce w bezruchu. 
- Jakiś ty intuicyjny. - powiedział niby drwiącym tonem. - Tego się po tobie nie spodziewałem, Scott. 
 - Więc czemu nie strzelasz? - spytał mężczyzna. 
 Inferno przeładował pistolet; rozległ się trzask. 
 - Tak szybko chcesz rozstawać się z życiem, Scotty?... czy naprawdę sądzisz, że nie masz dla kogo żyć? Cóż... ja z przyjemnością to zrobię... i jeszcze cię ucałuję na pożegnanie. 
Lecz nim Inferno zdążył wypalić w jego stronę, karabin Scotta okazał się szybszy. Pocisk laserowy wypalił niewielką dziurę w metalowej piersi Inferna. Były działacz wyglądał na zszokowanego tym ciosem. Dotknął wypalonego fragmentu zbroi i objął Scotta spojrzeniem tak jadowitym, że nawet najniebezpieczniejszy gad nie był w stanie mu dorównać.
 - Punkt dla ciebie. - powiedział. - Chciałem, abyś ty to zaczął... ale teraz moja kolej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz