Scott
pracował jeszcze na budowie przez tydzień, a potem ,,wprowadził
się'' do kwatery.
Wiedział, że jego obecność w tej branży może
być podwójnie ważna. ,,Zamieszkiwał" swój pokój w niej
pięć razy w tygodniu. Koniecznością było,
aby towarzyszyła mu Venus.
Gabinet Susan znajdował się na pierwszym piętrze,
co ułatwiło ludziom załatwianie interesów.
Praca Armii
była satysfakcjonująca.
Poprzez najnowsze komputery,
mające zdolność teleskopu, mogli obserwować układy planet i
zaalarmować w razie wypadku, czy jakaś asteroida nie zagraża
jakiejś półkuli Ziemi. Wtedy wysyłali w Kosmos kapsułę
ratowniczą.
Takie działania często skutkowały.
Jednak od pewnego czasu nie mogli odczytać sygnału wysłanego
najprawdopodobniej z zakątka blisko Ziemi. Podejrzewali, iż tam
mógł być jakiś statek kosmiczny.
- Fale kosmiczne zakłócają odbiór w
niektórych urządzeniach. - zaalarmowała Susan, gdy po niespełna
trzech dniach było spokojnie.
Clara przyjrzała
się ekranowi komputera i pokiwała głową.
- Myślisz, że w
Kosmosie przebywa jeden z naszych pragnący nawiązać z nami
kontakt? - spytała, gdy autoboty - Harley i Venus - przyglądali się
nieruchomo świecącej kropce na mapie kwantowej.
- Nie mam pojęcia. -
odparła szczerze zdumiona Susan.
Autoboty popatrzyły po sobie.
- Co jest? - spytał rozzłoszczony Corlett. - Nic nie działa.
Zakłócenia nabrały wielkiego zasięgu...
- To dopiero
początki, Bluegott. - powiedziała surowo Clara. - Musimy wytrwać.
Stuknęła w jeden z klawiszy i nagle kropka oznaczająca daleki
punkt w Kosmosie, ukształtowała się.
- To jakiś statek. - powiedziała Susan. -
Zbliża się do Ziemi.
***
Autoboty
czuły coraz większy strach.
Czuły, że coś jest nie
tak, jak powinno być.
Nie potrafiły jednak tego
określić. Ludzie też wkrótce dostrzegli niepokój swoich maszyn i
natychmiast chcieli to zgłosić Armii.
W ostatnim tygodniu listopada trwoga maszyn wzrosła, lecz nadal
przyczyna była niewiadoma.
- Ty też się boisz, Venus? - spytał pewnego
dnia Scott.
Autobotka rozejrzała się po pomieszczeniu pokoju gościnnego (byli
u siebie w domu) i odparła wolno:
- Jeśli ty się boisz, ja też
się boję.
- Ale czego mamy się
obawiać?
- Nieznanego, Scott. - odparła
autobotka. - Energia kosmiczna zsyła na planetę coś
tajemniczego... nawet my, autoboty nie jesteśmy w stanie tego
rozeznać. Scott wyczuwał jednak, że
coś może być w słowach autobotki.
Nawet Corlett po skończeniu
budowania swojego autobota, nie czuł się najlepiej.
-
Boję się o nią. - powiedział, wskazując na swoją autobotkę,
pod postacią skutera. - wiem, że to głupie, ale się boję.
- To nie jest głupie. - odparł
Scott. - Stworzyłeś ją, a więc i czujesz się za nią
odpowiedzialny.
Corlett spojrzał smutno na swoją autobotkę.
- Może
masz rację. - powiedział. - Ale cokolwiek to jest, nie dam im
skrzywdzić Komety.
Scott spojrzał ze współczuciem na
przyjaciela.
Rozumiał jego strach. I również nie wiedział co
począć.
***
Następnego
dnia przyjechał do firmy Alec.
Również okazywał
niepokój.
I nadal nikt nic nie
wiedział dokładnie.
- Co narazie
ustaliliście? - spytał.
- Prawdopodobnie
na Ziemi, w okolicy Vancouver wylądował statek. - powiedziała
Susan. - Nie wiemy natomiast, co to za statek i skąd się wziął.
Wygląda na statek, którym my kiedyś wylecieliśmy w Galaktykę...
Alec zerknął na mapę i
powiedział wolno:
- Jeżeli ten
statek miał załogę... - Napewno miał, wykryliśmy wychodzące z
niego obeznane formy życia. Może któryś z naszych wrócił?
- Napewno. - powiedział Alec. - Ale jeśli
wrócili, to dlaczego się ukryli?
- Ukryli? - spytał Scott. - Nasi napewno nie zrobiliby czegoś
takiego po lądowaniu.
- Biorąc pod uwagę, iż
wylądowali w nocy. - powiedział Alec. - A autoboty coraz dziwniej
się zachowują, nie zauważyliście?
- Czasami nie można przewidzieć, czy wróci się na
Ziemię o poranku, czy o zmierzchu. - powiedziała Susan. - Ale
zachowania maszyn są rzeczywiście niepokojące... Niedługo
poinformujemy o wszystkim Kometę.
-
Słusznie... to autobotka Corletta? - spytał Alec.
- Przecież razem z nim pracowałeś nad jej
systemem. - stwierdził zdumiony Scott.
- Tak, ale wtedy jeszcze nie
powiedział mi, jakie nada jej imię. - wyjaśnił Alec.
***
Roboty
wylądowały już na Ziemi i odnalazły swoją bazę, w której
razem ze swoim panem knuli niecne plany.
Nie wychodziły z niej dniami i nocami.
Nie wiedziały, że autoboty, wyposażone w lepsze
czujniki, wyczuli ich jeszcze przed zetknięciem się statku z
atmosferą ziemską.
Postanowiły spróbować ożywić swojego dawnego pana.
Wiedziały jednak,
że nie są w stanie przywrócić mu człowieczego życia.
Mimo to, chciały, aby żył.
Co dzień patrzyły na jego owinięte
w folię ciało (zamknęły go wtedy w specjalnej komorze z
przezroczystą pokrywą), odsłaniające jego starczą twarz.
Nie mogły pogodzić
się z jego śmiercią, nastąpioną w pierwszym tygodniu listopada.
Właśnie w
tym samym czasie Gallardo stał się bardziej surowy i zimny.
Karał coraz więcej robotów za byle
przewinienia, a sam pogrążał się w żałobie. Nie pozwalał się
pocieszać, nie chciał współczucia... stał się taki sam, jak
jego pan. Roboty nie rozumiały jego zachowania. Mawiały nieraz, że
to zbyt długi pobyt w Kosmosie tak go ,,usamotnił'' i zamknął
szczelnie w ciasnej skorupie, ażeby już nigdy na nikogo nie
spojrzeć. Przesiadywał w dużej mierze w swoim odrębnionym pokoju,
skąd przez szybę miał widok na dawnego przywódcę - nadal uważał
go z swego pana, zaś roboty uważały go za swojego.
Zamyślały długo nad tym,
czy dawanie ,,drugiego życia'' osobie, która już nie żyje od paru
dni jest sensownym posunięciem.
Patrzyli
na swego pana, kiwali głowami...
- Nic nie rozumiecie. -
mówił Gallardo. - Aby ktoś żył, potrzeba poświęcenia.
Zbliżył
się do Ferrari.
- Ty będziesz jego protoplastą. -
zadecydował. - Dzięki tobie mamy szanse odzyskać utracony honor i
stanąć do ostatecznej bitwy z autobotami... To będzie nasza
nadzieja... łódź, którą popłyniemy przez świat. Nie można
zwlekać... poświęcenia.
Z tymi słowami, powalił czerwonego robota na ziemię, a
reszta chwyciła go i związała. Był tak oszołomiony, że dopiero,
gdy zaczęli go ciągnąć do pokoju eksperymentalnego, krzyknął:
- Ty szaleńcze! Chory mózgu z metalu...! Tym razem, to ty
pokazałeś, co znaczy nieposłuszeństwo wobec pana! Ty...! Ślepcze,
zżerany ambicjami!... czy nie widzisz? Spowodujesz upadek nas
wszystkich...!
Krzyki osaczonego robota powoli
nikły, w miarę, jak daleko go już ciągnęli.
Ale Gallardo zachowywał się tak, jakby nie słyszał krzyków i
szarpaniny buntującego się Ferrari.
- Nie, to będzie
nasze powstanie. - powiedział zimnym jak stal głosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz