niedziela, 5 lipca 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Szesnasty

Scott pracował jeszcze na budowie przez tydzień, a potem ,,wprowadził się'' do kwatery. 
Wiedział, że jego obecność w tej branży może być podwójnie ważna. ,,Zamieszkiwał" swój pokój w niej pięć razy w tygodniu. Koniecznością było, aby towarzyszyła mu Venus. 
 Gabinet Susan znajdował się na pierwszym piętrze, co ułatwiło ludziom załatwianie interesów. 
Praca Armii była satysfakcjonująca. 
Poprzez najnowsze komputery, mające zdolność teleskopu, mogli obserwować układy planet i zaalarmować w razie wypadku, czy jakaś asteroida nie zagraża jakiejś półkuli Ziemi. Wtedy wysyłali w Kosmos kapsułę ratowniczą. Takie działania często skutkowały. 
 Jednak od pewnego czasu nie mogli odczytać sygnału wysłanego najprawdopodobniej z zakątka blisko Ziemi. Podejrzewali, iż tam mógł być jakiś statek kosmiczny. 
- Fale kosmiczne zakłócają odbiór w niektórych urządzeniach. - zaalarmowała Susan, gdy po niespełna trzech dniach było spokojnie.
 Clara przyjrzała się ekranowi komputera i pokiwała głową.
 - Myślisz, że w Kosmosie przebywa jeden z naszych pragnący nawiązać z nami kontakt? - spytała, gdy autoboty - Harley i Venus - przyglądali się nieruchomo świecącej kropce na mapie kwantowej. 
 - Nie mam pojęcia. - odparła szczerze zdumiona Susan. 
Autoboty popatrzyły po sobie. 
 - Co jest? - spytał rozzłoszczony Corlett. - Nic nie działa. Zakłócenia nabrały wielkiego zasięgu... 
 - To dopiero początki, Bluegott. - powiedziała surowo Clara. - Musimy wytrwać. Stuknęła w jeden z klawiszy i nagle kropka oznaczająca daleki punkt w Kosmosie, ukształtowała się. 
 - To jakiś statek. - powiedziała Susan. - Zbliża się do Ziemi.
***
Autoboty czuły coraz większy strach. 
 Czuły, że coś jest nie tak, jak powinno być. Nie potrafiły jednak tego określić. Ludzie też wkrótce dostrzegli niepokój swoich maszyn i natychmiast chcieli to zgłosić Armii. 
W ostatnim tygodniu listopada trwoga maszyn wzrosła, lecz nadal przyczyna była niewiadoma. 
- Ty też się boisz, Venus? - spytał pewnego dnia Scott. 
Autobotka rozejrzała się po pomieszczeniu pokoju gościnnego (byli u siebie w domu) i odparła wolno:
 - Jeśli ty się boisz, ja też się boję.
 - Ale czego mamy się obawiać? 
- Nieznanego, Scott. - odparła autobotka. - Energia kosmiczna zsyła na planetę coś tajemniczego... nawet my, autoboty nie jesteśmy w stanie tego rozeznać. Scott wyczuwał jednak, że coś może być w słowach autobotki. 
Nawet Corlett po skończeniu budowania swojego autobota, nie czuł się najlepiej. - Boję się o nią. - powiedział, wskazując na swoją autobotkę, pod postacią skutera. - wiem, że to głupie, ale się boję.
 - To nie jest głupie. - odparł Scott. - Stworzyłeś ją, a więc i czujesz się za nią odpowiedzialny. 
 Corlett spojrzał smutno na swoją autobotkę. 
 - Może masz rację. - powiedział. - Ale cokolwiek to jest, nie dam im skrzywdzić Komety. 
Scott spojrzał ze współczuciem na przyjaciela. Rozumiał jego strach. I również nie wiedział co począć.
***
Następnego dnia przyjechał do firmy Alec. 
Również okazywał niepokój. I nadal nikt nic nie wiedział dokładnie. 
- Co narazie ustaliliście? - spytał. - Prawdopodobnie na Ziemi, w okolicy Vancouver wylądował statek. - powiedziała Susan. - Nie wiemy natomiast, co to za statek i skąd się wziął. Wygląda na statek, którym my kiedyś wylecieliśmy w Galaktykę... 
 Alec zerknął na mapę i powiedział wolno: 
 - Jeżeli ten statek miał załogę... - Napewno miał, wykryliśmy wychodzące z niego obeznane formy życia. Może któryś z naszych wrócił? 
- Napewno. - powiedział Alec. - Ale jeśli wrócili, to dlaczego się ukryli? 
 - Ukryli? - spytał Scott. - Nasi napewno nie zrobiliby czegoś takiego po lądowaniu. 
 - Biorąc pod uwagę, iż wylądowali w nocy. - powiedział Alec. - A autoboty coraz dziwniej się zachowują, nie zauważyliście? 
 - Czasami nie można przewidzieć, czy wróci się na Ziemię o poranku, czy o zmierzchu. - powiedziała Susan. - Ale zachowania maszyn są rzeczywiście niepokojące... Niedługo poinformujemy o wszystkim Kometę. 
 - Słusznie... to autobotka Corletta? - spytał Alec. - Przecież razem z nim pracowałeś nad jej systemem. - stwierdził zdumiony Scott.
 - Tak, ale wtedy jeszcze nie powiedział mi, jakie nada jej imię. - wyjaśnił Alec.
***
Roboty wylądowały już na Ziemi i odnalazły swoją bazę, w której razem ze swoim panem knuli niecne plany. 
Nie wychodziły z niej dniami i nocami. 
 Nie wiedziały, że autoboty, wyposażone w lepsze czujniki, wyczuli ich jeszcze przed zetknięciem się statku z atmosferą ziemską. 
Postanowiły spróbować ożywić swojego dawnego pana. Wiedziały jednak, że nie są w stanie przywrócić mu człowieczego życia. 
Mimo to, chciały, aby żył. 
Co dzień patrzyły na jego owinięte w folię ciało (zamknęły go wtedy w specjalnej komorze z przezroczystą pokrywą), odsłaniające jego starczą twarz. Nie mogły pogodzić się z jego śmiercią, nastąpioną w pierwszym tygodniu listopada. 
Właśnie w tym samym czasie Gallardo stał się bardziej surowy i zimny. Karał coraz więcej robotów za byle przewinienia, a sam pogrążał się w żałobie. Nie pozwalał się pocieszać, nie chciał współczucia... stał się taki sam, jak jego pan. Roboty nie rozumiały jego zachowania. Mawiały nieraz, że to zbyt długi pobyt w Kosmosie tak go ,,usamotnił'' i zamknął szczelnie w ciasnej skorupie, ażeby już nigdy na nikogo nie spojrzeć. Przesiadywał w dużej mierze w swoim odrębnionym pokoju, skąd przez szybę miał widok na dawnego przywódcę - nadal uważał go z swego pana, zaś roboty uważały go za swojego. 
Zamyślały długo nad tym, czy dawanie ,,drugiego życia'' osobie, która już nie żyje od paru dni jest sensownym posunięciem. Patrzyli na swego pana, kiwali głowami... 
 - Nic nie rozumiecie. - mówił Gallardo. - Aby ktoś żył, potrzeba poświęcenia. 
Zbliżył się do Ferrari. 
 - Ty będziesz jego protoplastą. - zadecydował. - Dzięki tobie mamy szanse odzyskać utracony honor i stanąć do ostatecznej bitwy z autobotami... To będzie nasza nadzieja... łódź, którą popłyniemy przez świat. Nie można zwlekać... poświęcenia. 
Z tymi słowami, powalił czerwonego robota na ziemię, a reszta chwyciła go i związała. Był tak oszołomiony, że dopiero, gdy zaczęli go ciągnąć do pokoju eksperymentalnego, krzyknął: 
- Ty szaleńcze! Chory mózgu z metalu...! Tym razem, to ty pokazałeś, co znaczy nieposłuszeństwo wobec pana! Ty...! Ślepcze, zżerany ambicjami!... czy nie widzisz? Spowodujesz upadek nas wszystkich...! 
Krzyki osaczonego robota powoli nikły, w miarę, jak daleko go już ciągnęli. 
Ale Gallardo zachowywał się tak, jakby nie słyszał krzyków i szarpaniny buntującego się Ferrari. 
 - Nie, to będzie nasze powstanie. - powiedział zimnym jak stal głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz