niedziela, 5 lipca 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Piętnasty

Kwatera główna tymczasem zaczęła spraszać ludzi. 
 Cała społeczność uznała go za cud natury - ale w końcu budynek był pracą ludzi i autobotów. 
Scott z radością patrzył po uśmiechniętych twarzach ludzi. Dowodziło to wartości ich poświęcenia. 
Człowiek dbający o innych, nie przejmuje się sobą, chce dążyć do szczęścia osób, które stoją obok. Chce w ciągu swojego życia uczynić jak najwięcej, nim nadejdzie jego sygnał i nim dzwon ostateczny nie zamknie mu oczu... 
Tacy ludzie byli już rzadkością. 
 Znali się na swoich obowiązkach. 
Byli dla innych oparciem, nadzieją na lepsze jutro. 
Czyny takich ludzi są niezapomniane. 
 Cała załoga wkrótce zaczęła pracować na bieżąco w swojej kwaterze. Zatrudniono tam kilku robotów-sprzątaczy i kilku robotów-ochroniarzy. 
Zaczęli pracę na najwyższych obrotach. Poświęcili się pracy, do której ludzkie ręce ich stworzyły. 
 - To będzie piękna współpraca. - mówiły między sobą autoboty. 
I miały rację.
 Ludzie byli szczęśliwi. Nareszcie, od tylu lat, naprawdę byli szczęśliwi.
***
Gallardo zarządził robotom natychmiastowy lot na Ziemię. 
 - Ale, panie... - przerywali mu. - Tam są autoboty... mnóstwo autobotów... Ludzie ulepszyli obronę. Zniszczą nas, zanim wylądujemy. 
Ale Gallardo nie chciał ich słuchać. 
Co jakiś czas spoglądał w okno, w którym widać było pokój, w którym zamknięto zwłoki Inferna. 
- Odrodzimy się, panie... bez twojej pomocy, to fakt... a może właśnie jest nadzieja, na przywrócenie ci życia? 
Sam zadawał sobie pytania samemu nie znając odpowiedzi i czekając rozpaczliwie na jakiś znak. Wpatrywał się bez poruszenia powieką przez szybę, na twarz swojego pana, na jego grzywę białych włosów opadających na pomarszczone czoło... i na jego powieki, na jego zaciśnięte powieki, skrywające niegdyś żywe, gniewne spojrzenie... 
Czuł teraz, że i jego śmierć bliska. 
Nie wiedział, jak przeciwstawić się śmierci. 
Odpędzał strach, maskując go złością na autoboty. Musiał wrócić na Ziemię. Dopaść autoboty... i McDavida. 
 - Panie... - przerwał mu przemyślania głos Ferrari. 
Spojrzał gniewnie na niego. 
- Czego chcesz? - burknął.
 - Panie, wiem, że się boisz... - wydukał Ferrari. - Ale my... zawsze będziemy z tobą. Chcemy tej wojny.
 - Jakiej znów wojny? - krzyknął Gallardo. - Nie było mowy o żadnej wojnie! 
Ale Ferrari ciągnął już pewniejszym tonem: 
 - Pragniesz jej, nie zaprzeczaj... chcesz zemsty na autobotach. 
Gallardo zerwał się nagle, tak gwałtownie, że Ferrari aż podskoczył. 
Czarny robot zbliżył się do swego towarzysza, spojrzał mu w oczy... 
Potem spoglądał kolejno na jego ramiona, pierś, muskularny brzuch... lecz milczał. Ferrari otworzył usta, chcąc przemówić, lecz Gallardo go powstrzymał gestem ręki. 
- Zgadłeś. - szepnął po długiej chwili. - Pragnę tej zemsty tak samo jak mój pan... Będzie mógł powstać... jeszcze raz.
 - O czym ty mówisz? - spytał Ferrari. - Nasz pan umarł jak każdy człowiek! Leży tam, zimny jak lód Alaski! Czy ty nie rozumiesz, że śmierć człowieka jest końcem końca?... Nie rozumiesz, to idź do niego! Dotknij jego rąk... będą zimne. Przemów... i tak będzie milczał! Żadna siła go nam już nie zwróci, a autoboty nie mają z jego śmiercią nic wspólnego! 
Gallardo spojrzał z nieukrywanym gniewem na dawnego towarzysza broni. 
- Nie mają...? - powtórzył. - Nie mają...? 
Poczuł drżenie całego ciała. 
Emocje zaczęły górować nad myślami. 
Z ,,niepoukładanego'' umysłu nie było ucieczki. Na przemian: gniew, ból, żal i tęsknota - zawładnęły jego niepozornym systemem rozumowania, jakby nagle stał się jednym z ludzi. 
Widok nieżywego ciała Inferna sprawiało mu wręcz nieludzki ból. Ale musiał na nie patrzeć, bo tęsknił za nim - wciąż żywym... 
Męczyło go to, że nie mógł do niego wrócić. 
A Ferrari widocznie nie rozumiał tej więzi, która przez prawie czterdzieści lat łączyła maszynę i człowieka. Było to tak głębokie uczucie, tak niedokładnie zbadane przez istotę ludzką, że nawet go jeszcze nie nazwano... 
Nieznana więź, ,,nić'' tak mocna, że nawet najsilniejsza maszyna nie była w stanie jej ,,rozerwać" ... Wielka zagadka połączenia i przyjaźni niezwykle krzepkiej w każdym calu... A jakąż trzeba mieć siłę, aby nadal ta więź żyła, chociaż drugiej osoby już nie ma na świecie... 
Czy na pewno nie ma? 
Przecież widzę jej ciało, czuję niemal, że zaciska usta, nie chcąc przemówić ani słowem... czy napewno umierający człowiek znika ze świata? 
A jeśli znika z TEGO świata, to gdzie potem idzie? 
Czy tam gdzieś daleko, nie widząc dawnych towarzyszy, przyjaciół, jest w stanie się uśmiechnąć? Czy jest tam szczęśliwy, w innym świecie, o ile on istnieje?... Co czeka istotę ludzką po ,,śmierci''? 
- To nie jest śmierć, a odejście. - tłumaczył sobie Gallardo. - Pewnego dnia nasz pan do nas wróci...

1 komentarz:

  1. Ta kwatera główna Gwiezdnej Armii to jakiś wieżowiec musi być... ;P Maxuka

    OdpowiedzUsuń