Kwatera
główna tymczasem zaczęła spraszać ludzi.
Cała
społeczność uznała go za cud natury - ale w końcu budynek był
pracą ludzi i autobotów.
Scott z radością patrzył po uśmiechniętych
twarzach ludzi. Dowodziło to wartości ich poświęcenia.
Człowiek
dbający o innych, nie przejmuje się sobą, chce dążyć do
szczęścia osób, które stoją obok. Chce w ciągu swojego życia
uczynić jak najwięcej, nim nadejdzie jego sygnał i nim dzwon
ostateczny nie zamknie mu oczu...
Tacy ludzie byli już rzadkością.
Znali się na swoich obowiązkach.
Byli dla
innych oparciem, nadzieją na lepsze jutro.
Czyny takich ludzi są
niezapomniane.
Cała
załoga wkrótce zaczęła pracować na bieżąco w swojej kwaterze.
Zatrudniono tam kilku robotów-sprzątaczy i kilku
robotów-ochroniarzy.
Zaczęli pracę na najwyższych obrotach.
Poświęcili się pracy, do której ludzkie ręce ich stworzyły.
- To
będzie piękna współpraca. - mówiły między sobą autoboty.
I miały rację.
Ludzie byli
szczęśliwi.
Nareszcie, od tylu lat,
naprawdę byli szczęśliwi.
***
Gallardo
zarządził robotom natychmiastowy lot na Ziemię.
- Ale, panie... -
przerywali mu. - Tam są autoboty... mnóstwo autobotów... Ludzie
ulepszyli obronę. Zniszczą nas, zanim wylądujemy.
Ale Gallardo nie chciał ich słuchać.
Co jakiś czas spoglądał
w okno, w którym widać było pokój, w którym zamknięto zwłoki
Inferna.
- Odrodzimy się, panie... bez
twojej pomocy, to fakt... a może właśnie jest nadzieja, na
przywrócenie ci życia?
Sam
zadawał sobie pytania samemu nie znając odpowiedzi i czekając
rozpaczliwie na jakiś znak. Wpatrywał się bez poruszenia powieką
przez szybę, na twarz swojego pana, na jego grzywę białych włosów
opadających na pomarszczone czoło... i na jego powieki, na jego
zaciśnięte powieki, skrywające niegdyś żywe, gniewne
spojrzenie...
Czuł
teraz, że i jego śmierć bliska.
Nie wiedział, jak przeciwstawić
się śmierci.
Odpędzał strach, maskując go złością na
autoboty.
Musiał wrócić na Ziemię.
Dopaść autoboty... i McDavida.
-
Panie... - przerwał mu przemyślania głos Ferrari.
Spojrzał
gniewnie na niego.
- Czego chcesz? -
burknął.
- Panie, wiem, że
się boisz... - wydukał Ferrari. - Ale my... zawsze będziemy z
tobą. Chcemy tej wojny.
- Jakiej znów wojny? - krzyknął Gallardo. - Nie było
mowy o żadnej wojnie!
Ale
Ferrari ciągnął już pewniejszym tonem:
- Pragniesz jej,
nie zaprzeczaj... chcesz zemsty na autobotach.
Gallardo zerwał się nagle, tak
gwałtownie, że Ferrari aż podskoczył.
Czarny robot zbliżył się
do swego towarzysza, spojrzał mu w oczy...
Potem spoglądał kolejno na jego
ramiona, pierś, muskularny brzuch... lecz milczał. Ferrari otworzył
usta, chcąc przemówić, lecz Gallardo go powstrzymał gestem ręki.
-
Zgadłeś. - szepnął po długiej chwili. - Pragnę tej zemsty tak
samo jak mój pan... Będzie mógł powstać... jeszcze raz.
- O czym ty mówisz? - spytał Ferrari.
- Nasz pan umarł jak każdy człowiek! Leży tam, zimny jak lód
Alaski! Czy ty nie rozumiesz, że śmierć człowieka jest końcem
końca?... Nie rozumiesz, to idź do niego! Dotknij jego rąk... będą
zimne. Przemów... i tak będzie milczał! Żadna siła go nam już
nie zwróci, a autoboty nie mają z jego śmiercią nic wspólnego!
Gallardo spojrzał z nieukrywanym gniewem
na dawnego towarzysza broni.
- Nie mają...?
- powtórzył. - Nie mają...?
Poczuł drżenie
całego ciała.
Emocje zaczęły górować
nad myślami.
Z ,,niepoukładanego'' umysłu nie było ucieczki. Na
przemian: gniew, ból, żal i tęsknota - zawładnęły jego
niepozornym systemem rozumowania, jakby nagle stał się jednym z
ludzi.
Widok nieżywego ciała Inferna sprawiało mu wręcz nieludzki
ból. Ale musiał na nie patrzeć, bo tęsknił za nim - wciąż
żywym...
Męczyło go to, że nie mógł do niego wrócić.
A Ferrari widocznie nie rozumiał tej więzi,
która przez prawie czterdzieści lat łączyła maszynę i
człowieka. Było to tak głębokie uczucie, tak niedokładnie
zbadane przez istotę ludzką, że nawet go jeszcze nie nazwano...
Nieznana więź, ,,nić'' tak mocna, że nawet
najsilniejsza maszyna nie była w stanie jej ,,rozerwać" ...
Wielka zagadka
połączenia i przyjaźni niezwykle krzepkiej w każdym calu...
A jakąż trzeba mieć siłę, aby nadal ta więź
żyła, chociaż drugiej osoby już nie ma na świecie...
Czy na pewno
nie ma?
Przecież widzę jej ciało, czuję niemal, że zaciska usta,
nie chcąc przemówić ani słowem... czy napewno umierający
człowiek znika ze świata?
A
jeśli znika z TEGO świata, to gdzie potem idzie?
Czy tam gdzieś daleko, nie
widząc dawnych towarzyszy, przyjaciół, jest w stanie się
uśmiechnąć? Czy jest tam szczęśliwy, w innym świecie, o ile on
istnieje?... Co czeka istotę ludzką po
,,śmierci''?
- To nie jest
śmierć, a odejście. - tłumaczył sobie Gallardo. - Pewnego dnia
nasz pan do nas wróci...
Ta kwatera główna Gwiezdnej Armii to jakiś wieżowiec musi być... ;P Maxuka
OdpowiedzUsuń