czwartek, 23 kwietnia 2015

II. Nowe wcielenie: Rozdział Ósmy

Inferno utknął w Kosmosie. 
Był bardzo słaby duchowo. 
Siły fizyczne mu wróciły, lecz wiedział, że to nie wystarcza. 
Spojrzał na swoje roboty. 
- Nie możemy teraz wrócić na Ziemię. - powiedział. - Jestem taki słaby... Postarzałem się. Teraz to czuję. Jestem tylko człowiekiem. 
Roboty nie rozumiały jego słów, lecz bardzo mu współczuły. 
- Panie... - odezwał się cicho Gallardo kładąc mu dłoń na ramieniu. 
- Zostaw mnie! - wrzasnął Inferno, odtrącając gwałtownie jego rękę. - Mówiłem ci przecież... zabij wpierw jego autoboty które mają bogatszy arsenał, będzie nam łatwiej! Ale nie! Musiałeś stuknąć Luke'a tego nikczemnika broniącego swej siostrzyczki, a o czającym się za tobą Harley'u nie pomyślałeś!
- Przynajmniej chciałem się go pozbyć! - warknął Gallardo. - Chciałem wpierw pozbyć się tej autobotki, ale to, że ten motocrossowiec mi przeszkodził, a za nim Harley wcisnął swój silnik, to już nie moja wina! 
Inferno jednak sprawiał wrażenie, jakby słowa robota do niego nie docierały. Roboty starały się przywrócić mu siły za pomocą połączenia komputerowego, ale to niewiele dało. Nadal poruszał się niemrawo (za to krzyczał tak, jakby wszystkie akumulatory w nim załadowano), często się zataczał i potykał - roboty musiały go asekurować. 
- Jestem słaby. - powtarzał starzec. - Zaś wy stajecie się coraz mocniejsi. Nie rozumiem tego. Myślałem, że człowiek i maszyna są na równi... a przynajmniej takie nastały czasy.
- Nie obawiaj się, panie. - uspokajał go drugi robot. - Wkrótce odzyskasz to, co utraciłeś. Razem to odzyskamy. 
- Nie potrzebuję waszej pomocy. - twardo osadził go Inferno. - Sam zdobędę to, co chcę. Wy nie wiecie, czego chcę. 
- To nam powiedz. - odparł robot. 
Inferno jednak nie okazywał dawnego zaufania do robotów. 
- Nie będę rzucał słów na wiatr. - powiedział chłodno. 
- Jak to panie? - spytał jeden z robotów. - My jesteśmy dla ciebie wszystkim... sam wiesz to najlepiej. Przegraliśmy wojnę z autobotami, ale żyjemy. 
- Dzięki tchórzostwu! - warknął Inferno, jego twarz zbladła, a oczy niemal wyszły z orbit. Gallardo dał znak czerwonemu robotowi, a ten natychmiast nacisnął zielony przycisk, który ustabilizował poziom energii przekazywaną Inferno przez komputer. Był podłączony do niego dzięki wenflonowi założonemu na nadgarstek. Gdy roboty zredukowały błędne podanie energii, Inferno rzekł: 
- Jak zamierzacie to zrobić? I tak tego nie zrobicie. 
- Jest szansa, panie. - powiedział robot. - Zawsze będziemy ci wierni... pamiętasz, co oznaczają kolory naszych zbroi, które nam nadałeś? Czerwony - wskazał na swoją pierś - to niepokalana wierność, zaś czarny - tu wskazał na Gallardo. - to gotowość do poświęceń. 
- Tak jesteś pewny własnej wierności, Ferrari? - spytał. - Czy na tyle, abym mógł powierzyć ci misję unicestwienia autobotki? 
- Być może. - odparł czerwony robot. - Wiem, co planujesz. Jestem z tobą tak długo jak Gallardo. Zaufaj nam. 
Inferno pokręcił jednak głową. 
- Nie, narazie nie usuwamy autobotów. - postanowił. - Muszę mieć silniejsze ciało. 
Ferrari spojrzał na nagiego mężczyznę. 
Przesiedział wiele godzin w kapsule regeneracyjnej, lecz jego ciało robiło, co chce - było przecież ludzkim ciałem. Jego wychudzona, poorana zmarszczkami twarz i długie, zakrywające kark siwe włosy dowodziły, że dłuższy pobyt we Wszechświecie nie przedłuży mu życia. Ale roboty nie wiedziały co to starość i brak sił. 
W ich pojęciu śmierć była do przezwyciężenia - można było takiego robota stworzyć na nowo - o ile nie jest poważnie uszkodzony. Ale nie rozumiały odczuć ludzkich, chociaż współżyły już z nimi tyle stuleci. Nadal zachowania robotów pozostały tajemnicą. 
Lecz ludzie na siłę starali się je odkryć - bez poczucia trwogi, a przecież za każdą taką próbą podejmowali ryzyko. Ludzie jednak z roku na rok byli coraz odważniejsi, śmierć była dla nich jedynie przygodna. Nie zamierzali się poddawać. 
Ani Gallardo ani Ferrari nie rozumieli słów swego pana. 
- Co ci się w tym ciele nie podoba? - pytali. - Odziejemy cię, jak tylko odzyskasz siły. 
- Nie trzeba. - odmówił Inferno. 
Tym razem powód zdumienia robotów był oczywisty. 
- Ale panie... niebawem temperatura w kapsule spadnie. Zamarzniesz. Odziej coś, a tymczasem wyzdrowiejesz. 
- Nie będzie mi to grozić. - powiedział Inferno. - Jeżeli wyświadczycie mi przysługę. 
Roboty nie pojęły. - Ale panie... o co znów chodzi? 
Inferno spojrzał na nich. W chwilę później robot zarzucił płaszcz na jego ramiona. Inferno wiedział, że to, co chce zrobić, może być odebrane przez roboty jako szaleństwo. Ale on sam chciał to zrobić... a jego słowu sprzeciwu nie było. 
Inferno długo patrzył na wierne roboty. Zastanawiał się, jak to im powiedzieć. 
- Wiecie przecież, że McDavid żyje - powiedział. - Ja sam miałem go wykończyć. Popełniłem błąd. Ten błąd wyżerał mnie przez dwa lata. Ale teraz będzie inaczej. Słowo w słowo. Ząb o ząb będzie się ocierał... sam będę bestią, która ruszyła na żer! 
Robotom wydawało się, że Inferno jest w tej chwili niespełna rozumu i pukały się w głowy z niedowierzaniem. Popatrzyły po sobie i nic nie zamierzały mówić. Nie chciały się narażać. 
- Ja sam będę zdobywał Kanadę! - krzyknął Inferno. - Obalę prezydenta, wytargam go za łeb! Będę rządził swoją władzą. Wszystkie autoboty wezmę w niewolę, a potem, jak nie dadzą rady mi usługiwać, wytłukę wszystkich co do jednego... wtedy ludzie zmiękną. Ale muszę najpierw pozbyć się tego... - wskazał na swoją wychudzoną pierś. - Muszę usunąć siebie z przeszłości. Teraz jest tylko przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz