Inferno
utknął w Kosmosie.
Był
bardzo słaby duchowo.
Siły
fizyczne mu wróciły, lecz wiedział, że to nie wystarcza.
Spojrzał
na swoje roboty.
-
Nie możemy teraz wrócić na Ziemię. - powiedział. - Jestem taki
słaby... Postarzałem się. Teraz to czuję. Jestem tylko
człowiekiem.
Roboty
nie rozumiały jego słów, lecz bardzo mu współczuły.
-
Panie... - odezwał się cicho Gallardo kładąc mu dłoń na
ramieniu.
-
Zostaw mnie! - wrzasnął Inferno, odtrącając gwałtownie jego
rękę. - Mówiłem ci przecież... zabij wpierw jego autoboty które
mają bogatszy arsenał, będzie nam łatwiej! Ale nie! Musiałeś
stuknąć Luke'a tego nikczemnika broniącego swej siostrzyczki, a o
czającym się za tobą Harley'u nie pomyślałeś!
-
Przynajmniej chciałem się go pozbyć! - warknął Gallardo. -
Chciałem wpierw pozbyć się tej autobotki, ale to, że ten
motocrossowiec mi przeszkodził, a za nim Harley wcisnął swój
silnik, to już nie moja wina!
Inferno
jednak sprawiał wrażenie, jakby słowa robota do niego nie
docierały. Roboty starały się przywrócić mu siły za pomocą
połączenia komputerowego, ale to niewiele dało. Nadal poruszał
się niemrawo (za to krzyczał tak, jakby wszystkie akumulatory w nim
załadowano), często się zataczał i potykał - roboty musiały go
asekurować.
-
Jestem słaby. - powtarzał starzec. - Zaś wy stajecie się coraz
mocniejsi. Nie rozumiem tego. Myślałem, że człowiek i maszyna są
na równi... a przynajmniej takie nastały czasy.
-
Nie obawiaj się, panie. - uspokajał go drugi robot. - Wkrótce
odzyskasz to, co utraciłeś. Razem to odzyskamy.
-
Nie potrzebuję waszej pomocy. - twardo osadził go Inferno. - Sam
zdobędę to, co chcę. Wy nie wiecie, czego chcę.
-
To nam powiedz. - odparł robot.
Inferno
jednak nie okazywał dawnego zaufania do robotów.
-
Nie będę rzucał słów na wiatr. - powiedział chłodno.
-
Jak to panie? - spytał jeden z robotów. - My jesteśmy dla ciebie
wszystkim... sam wiesz to najlepiej. Przegraliśmy wojnę z
autobotami, ale żyjemy.
-
Dzięki tchórzostwu! - warknął Inferno, jego twarz zbladła, a
oczy niemal wyszły z orbit. Gallardo dał znak czerwonemu robotowi,
a ten natychmiast nacisnął zielony przycisk, który ustabilizował
poziom energii przekazywaną Inferno przez komputer. Był podłączony
do niego dzięki wenflonowi założonemu na nadgarstek. Gdy roboty
zredukowały błędne podanie energii, Inferno rzekł:
-
Jak zamierzacie to zrobić? I tak tego nie zrobicie.
-
Jest szansa, panie. - powiedział robot. - Zawsze będziemy ci
wierni... pamiętasz, co oznaczają kolory naszych zbroi, które nam
nadałeś? Czerwony - wskazał na swoją pierś - to niepokalana
wierność, zaś czarny - tu wskazał na Gallardo. - to gotowość do
poświęceń.
-
Tak jesteś pewny własnej wierności, Ferrari? - spytał. - Czy na
tyle, abym mógł powierzyć ci misję unicestwienia autobotki?
-
Być może. - odparł czerwony robot. - Wiem, co planujesz. Jestem z
tobą tak długo jak Gallardo. Zaufaj nam.
Inferno
pokręcił jednak głową.
-
Nie, narazie nie usuwamy autobotów. - postanowił. - Muszę mieć
silniejsze ciało.
Ferrari
spojrzał na nagiego mężczyznę.
Przesiedział
wiele godzin w kapsule regeneracyjnej, lecz jego ciało robiło, co
chce - było przecież ludzkim ciałem. Jego wychudzona, poorana
zmarszczkami twarz i długie, zakrywające kark siwe włosy
dowodziły, że dłuższy pobyt we Wszechświecie nie przedłuży mu
życia. Ale roboty nie wiedziały co to starość i brak sił.
W
ich pojęciu śmierć była do przezwyciężenia - można było
takiego robota stworzyć na nowo - o ile nie jest poważnie
uszkodzony. Ale nie rozumiały odczuć ludzkich, chociaż współżyły
już z nimi tyle stuleci. Nadal zachowania robotów pozostały
tajemnicą.
Lecz
ludzie na siłę starali się je odkryć - bez poczucia trwogi, a
przecież za każdą taką próbą podejmowali ryzyko. Ludzie jednak
z roku na rok byli coraz odważniejsi, śmierć była dla nich
jedynie przygodna. Nie zamierzali się poddawać.
Ani
Gallardo ani Ferrari nie rozumieli słów swego pana.
-
Co ci się w tym ciele nie podoba? - pytali. - Odziejemy cię, jak
tylko odzyskasz siły.
-
Nie trzeba. - odmówił Inferno.
Tym
razem powód zdumienia robotów był oczywisty.
-
Ale panie... niebawem temperatura w kapsule spadnie. Zamarzniesz.
Odziej coś, a tymczasem wyzdrowiejesz.
-
Nie będzie mi to grozić. - powiedział Inferno. - Jeżeli
wyświadczycie mi przysługę.
Roboty
nie pojęły. - Ale panie... o co znów chodzi?
Inferno
spojrzał na nich. W chwilę później robot zarzucił płaszcz na
jego ramiona. Inferno wiedział, że to, co chce zrobić, może być
odebrane przez roboty jako szaleństwo. Ale on sam chciał to
zrobić... a jego słowu sprzeciwu nie było.
Inferno
długo patrzył na wierne roboty. Zastanawiał się, jak to im
powiedzieć.
-
Wiecie przecież, że McDavid żyje - powiedział. - Ja sam miałem
go wykończyć. Popełniłem błąd. Ten błąd wyżerał mnie przez
dwa lata. Ale teraz będzie inaczej. Słowo w słowo. Ząb o ząb
będzie się ocierał... sam będę bestią, która ruszyła na żer!
Robotom
wydawało się, że Inferno jest w tej chwili niespełna rozumu i
pukały się w głowy z niedowierzaniem. Popatrzyły po sobie i nic
nie zamierzały mówić. Nie chciały się narażać.
-
Ja sam będę zdobywał Kanadę! - krzyknął Inferno. - Obalę
prezydenta, wytargam go za łeb! Będę rządził swoją władzą.
Wszystkie autoboty wezmę w niewolę, a potem, jak nie dadzą rady mi
usługiwać, wytłukę wszystkich co do jednego... wtedy ludzie
zmiękną. Ale muszę najpierw pozbyć się tego... - wskazał na
swoją wychudzoną pierś. - Muszę usunąć siebie z przeszłości.
Teraz jest tylko przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz