-
Zobacz, jak pięknie. - powiedziała Venus do Scotta. - Biedna
Cindy... chyba te dzieciaki są zbyt szczęśliwe aby jej słuchać.
Scott
uśmiechnął się.
Nie
znał ani niańki, ani tych dzieci, ale ich zachowanie przypomniało
mu własne dzieciństwo.
Venus
spojrzała na Scotta.
Chwyciła
go za rękę.
Mężczyzna
patrzył w dal - gdzieś, gdzie nie sięga czas...
Myślał,
że to dobrze mieć pod ręką kogoś, kto zawsze cię wesprze.
Zachował w pamięci minioną podróż w
Kosmosie.
-
Powinnyśmy zwiedzić trochę świata, zamiast błąkać się po
Wszechświecie. - powiedział przy obiedzie. Niedawno zagościli u
niego Alec i Clara.
-
Być może słusznie. - powiedziała Venus rozdając talerze. -
Chciałabym pojechać do Włoch.
Alec
pokręcił głową.
-
We Włoszech kradną. - powiedział. - A ich autoboty mają zwyczaj
oszukiwać turystów we wszelkich dziedzinach. Nie jest tam
bezpiecznie... tak, aby zatrzymać się na dłuższy czas.
Przez
chwilę przyjaciele milczeli, zapewne, aby przypomnieć sobie sprawy
do omówienia. Gdy Venus podawała obiad, Scott odezwał się:
-
Jak tam z robotą nad waszą bazą, Claro? - wpuścił w wypowiedź
trochę humoru. Clara uśmiechnęła się i odpowiedziała:
-
Praca wre, autoboty starają się, aby budynek był gotowy przed
zimą. Tyle ludzi się włączyło do pomocy!
Gdy
Clara wypowiedziała słowo ,,włączyło'', Venus spojrzała na nią
z podziwem.
-
Ludzie tak czasami mówią. - wytłumaczyła jej. - Łatwiej jest im
z komunikacją. Venus oczywiście rozumiała co to znaczy ,,włączyć
się do pracy'' w rozumowaniu ludzkim, lecz dziwiło ją to, że
bardzo często używają takich sformułowań.
Jakby
ludzie zamieniali się w maszyny...
-
To dobrze, że chcą pomóc. - powiedział Scott. - My im pomogliśmy
- ocaliliśmy ich przed robotami, a oni teraz pomagają nam.
Venus
podała obiad na stół. Gdy ludzie zaczęli jeść, ona natychmiast
zwróciła się w stronę kuchni, zapewne, by przygotować deser.
Scott
zatrzymał ją.
-
Siadaj z nami, Venus. - zachęcił życzliwie. - Jak będzie trzeba,
sami przyrządzimy sobie posiłek, a syrop klonowy jeszcze się nie
skończył.
Venus
usiadła obok Aleca. Naprzeciwko niej siedziała Clara ze Scottem.
Goście zaczęli wesoło gawędzić z
domownikami o sprawach minionych miesięcy.
-
Corlett się rozchorował. - powiedział Alec. - Zaziębił się,
biedaczyna. Ale wyjdzie z tego.
-
A jak z Soprano? - spytała Venus.
Alec
pokręcił głową.
-
Już nie interesuje ją fortepian. - powiedział. - Błaga mnie, abym
kupił jej saksofon.
Venus
uśmiechnęła się. Wszyscy oni znali robocicę Soprano od niedawna.
Ale od razu poczuli, że została
wpisana na ,,rodzinną listę''.
Po
skończonym posiłku, Scott poszedł na chwilę do kuchni, poszperał
w szafkach i potem przyniósł w dłoni słoik z syropem klonowym -
specjalność Kanady.
-
Przekaż mu go z pozdrowieniami ode mnie. - powiedział podając
słoik Aleckowi; mimowolnie uśmiechnął się.
***
Susan
Steward obudziła się pierwsza.
Było
jej lżej na sercu: już dwa lata byli na Ziemi.
I
nastały czasy pokoju.
To
były dobre czasy.
Wygrali
wojnę maszyn - ocalili społeczeństwo.
I
teraz pozostała budowa tego budynku - schronu?
Apartamentu?
Kosmita
wie, jak to nazwać (sformułowanie oznaczające to samo, co ,,a
diabli wiedzą!'')!
Ale
ważne, że ich działalność, zapamiętana jako Gwiezdna Armia nie
zginie. Gdy zjadła śniadanie
(była już przebrana), poszła do pokoju, gdzie urzędował Corlett.
Zapukała.
Mogła
wejść.
Jej
oczom ukazał się smutny widok schorowanego działacza. Przy nim
były dwie autobotki, które na zmianę podawały mu lekarstwa i
zmieniały mu okłady.
-
Jak się czujesz, stary druhu? - powitała go.
Autobotki
spojrzały na nią i rzekły:
-
Proszę nie zbliżać się do działacza na odległość nie większą
niż metr. - zaalarmowały. - Zachciało mu się spacerków z gołą
głową, to teraz ma efekty.
Susan
uśmiechnęła się.
-
Dziękuję. - odparła, gdy autobotki miały zamiar już odejść.
Gdy
wyszły, Susan wzięła stołek i usiadła na nim. Corlett odwrócił
do niej głowę. - Dobrze, że jesteś. - powiedział. - Wiesz, co u
Scotta?
-
Napewno w porządku. - zapewniła go Susan. - Venus mu pomaga. Chyba
się za tobą stęsknił... dzwonił do mnie wczoraj.
-
A co z resztą? Jak tam Clara? I Alec...
Susan
uśmiechnęła się.
-
Wszyscy zdrowi. - odparła.
Corlett
spojrzał w sufit. Ból gardła dokuczał.
-
Gdzie ciebie tak rozłożyło? - spytała.
Corlett
spojrzał na nią.
-
Byłem na spacerze. - powiedział. - Ale tu opiekunki mają rację -
zapomniałem wziąć czapki. Było naprawdę wietrznie.
Susan
popatrzyła na niego.
-
Wyjdziesz z tego. - powiedziała. - Przeżyłeś w bitwie z robotami,
to dlaczego przeziębienie ma nam ciebie zabić?
***
Małe
urządzenie szpiegujące, Gepard, pozostało w hotelu, w pokoju
Susan. Tutaj nie wyczuwało
zagrożenia.
Poruszyło
niemrawo zgaszonymi reflektorami, jakby ,,spał".
Co
jakiś czas rejestrował obraz pustego pokoju, jakby ,,nudził się".
Nic
się nie działo.
Tylko
za oknem liście wirowały jakby tańczyły...
Piękna
była jesień w Kanadzie...
Świetne opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńzuziolandia1.blogspot.com