środa, 4 lutego 2015

I. Gwiezdna Armia: Rozdział Ósmy

Ileż było w tym dniu wrażeń! 
Ile radosnych twarzy, tak znajomych widziały jego oczy! 
Ileż łez wzruszeń wylał! 
Scott czuł się tak szczęśliwy, jak nigdy nie czuł dotychczas.
W tym czasie Soprano podała własnoręcznie pieczone ciasto. Podała też prezenty. 
- Najlepsze życzenia, Scott. - powiedziała. - Obyś teraz spędził więcej czasu wśród swoich.
Scott cieszył się z prezentów, dziękował, uśmiechał się... resztę załogi Soprano też obdarowała. 

- Dlaczego zdecydowałeś się na takie... muzyczne imię dla swojej robocicy? - spytała Clara.
 Alec widocznie spodziewał się tego pytania.
Odpowiedział:
- Lubi śpiewać, to fakt. Ja też lubię muzykę... sam mam fortepian, flet, gitarę akustyczną i skrzypce. Pamiątki po dziadkach i rodzicach... Ponoć moja robocica lubi operę, a jak zaśpiewa, to takim sopranem ciągnie, jakby sama na koncercie w takiej była... Kupiłem jej fortepian, żeby tak często nie piała... nie przepadam za operą. 
Clara spojrzała na Soprano i uśmiech zagościł na jej twarzy. 
- Ale pozwól jej zaśpiewać... - powiedziała. - Chociaż raz... Nie można wiecznie zabraniać komuś przyjemności. 
Soprano uśmiechała się i radośnie dyskutowała z autobotami. 
Alec machnął ręką.
- Szkoda uszu... lepiej jak zagra.
Clara umilkła. Jednak w chwilę później Alec powiedział głośno: 
- No, Soprano! Świętujemy tu od połowy godziny, a tu zapomnieliśmy o najważniejszym! Mamy dwa ważne święta – jedno to urodziny naszego dobrego przyjaciela, drugie to powrót naszych miłych towarzyszy! Uczciliśmy już jedno – pora uczcić drugie! Zagraj i zaśpiewaj moja miła, cokolwiek co zechcesz, byle by było miłe dla uszu. 
Soprano odskoczyła od Venus i Luke'a i zasiadła do fortepianu stojącego bokiem do nich. 
Podniosła pokrywę, kryjącą biało-czarne klawisze – rozległ się stukot. 
Goście w radosnym napięciu czekali. 
W tej chwili Soprano dotknęła klawiszy – rozległ się dźwięk tak piękny, że serca im zadrżały. Przywodził na myśl kochaną Kanadę we wszystkich porach roku – słuchając, ich wyobraźnia sama podsuwała im tak piękne obrazy, tak realistyczne – w końcu byli w domu. Soprano grała i grała, a oni zakochiwali się w każdej zagranej nutce tej melodii.
I w tej chwili robocica zaczęła śpiewać łagodnymi falami:

Świata całego nie obejmiesz, nie obejmiesz towarzyszu, 
Nie okrążysz w jeden dzień rakietą,
Za wielki ci jest, za wielki, byś pojął jego moc.  
 
Rankiem Słońce pada ci na twe lica, budząc cię do działania. 
Wieczorem zaś kołysze cię światłość Księżyca. 
 Ktoś zawsze jest ci blisko, zawsze cię chroni, 
mimo iż nie musisz go widzieć. 
Lecz wiernie, niczym kompan 
podąża za Tobą, byś się nie potykał. 

Świat jest mały tylko w przysłowiu, 
nie wierz tanim przesądom, 
Nie trać w siebie wiary, 
gdy inni siedzą i płaczą. 

Działaj dnia każdego – 
 bo zawsze jest coś do odkrycia. 
 Lecz nawet odchodząc w świat daleki, 
wspomnij kto kocha cię szczerze. 

Pamiętaj, by wrócić, aby ludzie cię nie zapomnieli. 
Pamięć ludzka jest zwodna, 
i zawsze rządzi się sobą. 

 Pamiętaj, towarzyszu, by wrócić! 
Aby ludzie mogli cię podziwiać.

Robocica umilkła, kończąc pieśń kilkoma nutkami melodii. 
Załoga zaklaskała takim chórem, jakby oklaskiwali artystkę. 
  Nawet Alec klaskał.
- Dziękujemy ci, Soprano, za wszystko. - powiedziała Clara. 
Alec objął Scotta za szyję i przytulił - jak prawdziwego przyjaciela. 
Tymczasem Inferno zagadał: 
- Słyszałeś może Alec, o niedawnym kolejnym buncie robotów? Ludzie mówią, że to koniec ich współpracy z nami. 
Alec spojrzał na starca i odrzekł: 
- Ludzie muszą mówić, aby mieć rozrywkę, Inferno. Podobno pomówienia o naszym powrocie zdążyły się już rozejść po całym kraju. 
- Z pewnością. - odparł starzec popijając wolno z kieliszka. - Ale za to Armia jeszcze nie wie, co to oznacza... 
- Zawsze są media. - powiedział Scott. - Rząd ich nie powstrzyma, to również ludzie. Wiadomo, że jak telewizja i prasa pójdzie w ruch, to wszyscy prostacy im uwierzą. Ludzie od zawsze musieli w coś wierzyć, inaczej ich życie nie miałoby sensu. 
- A jaki jest sens życia bez religii? - spytała Susan. - Kiedyś był Kościół, teraz są istoty wyższe, i co z tego? Ludzie od tego nie umarli.
 - Niektórzy traktują religię jak obiekt zawiści. - powiedział Inferno. - Czasem ludzie mordowali się wzajemnie w imię Kościoła, ale skoro teraz Kościół przestał ich bawić, to teraz bawią się w zielone ludki znane z głupich bajek dla dzieci. 
 Członkowie Armii popatrzyli na starca, który siedział nieruchomo, a jednak wydawało im się, że w jego całym ciele skrywa się jakiś gwałtowny ruch. Słuchali jego słów w skupieniu, jednak nie było im łatwo ich rozwikłać, pewnie dlatego, że Inferno naradzał się w innej epoce. Toteż nie zamierzali mu zaprzeczać. A jednak wyczuli w jego twarzy jakąś nieczystość – nie mogli pojąć, czego ona tyczy jednakże spotykali się z czymś takim po raz pierwszy i nie mogli uwierzyć, że to widzą. 
Alec popatrzył na Scotta, który mimo wszystko nie mógł wyjść z szoku. 
 - Czasy uległy zmianie. - powiedział. - Nic nie jest w stanie tego powstrzymać. 
Inferno zawrócił ze znudzenia oczami. 
 - Być może, ale mimo wszystko, nadal mamy szanse tworzyć przyszłość! Czym byłaby Kanada przez przeszłości i przyszłości? Sami wiecie... jesteście Badaczami i wiecie doskonale z czym się wiąże obrona przyszłości... Śmierć nie jest już tak istotna, roboty i tak nie podejmą się takiego ryzyka... 
- A czego innego się podejmą, jak nie ryzyka? - syknął Scott. - Od dawna planują rozbić Armię, ale nie są dość przeszkolone, aby nam nawet grozić bronią laserową. 
- To wszystko jest bez sensu. - burknął Corlett. 
 Starzec sprawiał wrażenie urażonego i rozgniewanego. 
- Pewnie, zawsze młodziaki wiedzą lepiej. 
 - To wcale nie nasza wina. - zaprzeczył Alec. 
- Wojna w roku '70 nie była winą ludzi. - powiedziała Susan. - Była po prostu chęcią zemsty robotów na autobotach. 
- Wojna jest zawsze straszna i dla ludzi, i dla maszyn. - powiedziała Soprano. - A już szczególnie zbiegowie z wojen nie mają łatwo... 
- Wojna jest nieunikniona! - krzyknął Inferno, a jego bladą twarz oznaczyły błyski w piwnych tęczówkach oczu. - Tego pragną roboty... mają za nic ludzkie pragnienia. 
- A myślisz, że tylko teraz tak jest? - zapytał Alec. - Tak było od chwili, gdy pewien człowiek skonstruował pierwszego autobota.
Soprano spojrzała na swego stwórcę, lecz milczała. Inferno sprawiał wrażenie wściekłego do tego stopnia, jakby chciał każdemu z mężczyzn dać w twarz. 
 - Kiedyś ludzie osłabną. - powiedział drżącym głosem. - Do tego dojdzie, że zastąpi go istota bardziej inteligentna. 
 - Sam jesteś człowiekiem. - powiedział Scott. - Myślisz, że maszyny za to od zawsze będą wierne swoim panom...? Nie! Tylko na to czeka wódz robotów. 
Członkowie Armii pojęli, że dalsza dyskusja na ten temat nie ma sensu. 
Mieli się już szykować do wyjścia, gdy jednak nadal Inferno trzymał się na uboczu. 
Wciąż wiedzieli, że statek jest zaparkowany na podwórku Aleca. 
- Pojawił się nowy problem, Alec. - powiedział Corlett, gdy wszyscy mieli już wychodzić. - Nie wiesz, gdzie moglibyśmy dotychczasowo przenocować? 
Ale Alec nie widział w tym problemu. 
- Możecie się zatrzymać w hotelu Camping Canada. To niedaleko mojego domostwa. 
Następnie podał im dokładny adres i jeszcze raz podziękował za ich powrót. Nim rozstali się na dobre, powiedział jeszcze do Scotta: 
- Wpadnij do mnie jeszcze, Scott... powspominamy we dwóch. 
Scott zgodził się i kolejno zaczęli wychodzić. 
- Dziękujemy ci za gościnę. - powiedziała Clara. - Zrobiłeś dla nas bardzo wiele. 
- Cieszymy się. - powiedziała jedna z działaczek. - Zdołałeś już obronić kraj przed zagładą.
Jako pierwszy wyszedł Corlett, potem autoboty, grupa działaczy, którzy służyli pomocą oraz Susan z Clarą. 
 Pozostał jeszcze tylko Scott i Inferno. Alec spojrzał na przyjaciela. 
- Zawdzięczam ci naprawdę wiele, Alec. - powiedział Scott. - Wiedziałem, że zawsze będziesz na mnie czekał... 
- Ależ, Scott ja to wszystko zrobiłem dla ciebie. - odpowiedział serdecznie czarnoskóry Kanadyjczyk. - W końcu nas obu połączyła wojna... 
Scott nie mógł na długo pozostać poważnym; uśmiechnął się tak ciepło, że Alec poczuł w nim siłę niespotykaną. Wydawała mu się dokładnie taka, jak ludzka, lecz ta siła niebawem urosła w moc nadludzką – moc, która była w stanie dokonać wszystkiego. 
Scott przygładził w lekkim zakłopotaniu długie włosy i odparł: 
- Ty dla nas jesteś jednym z najcenniejszych członków Armii. Współczuję ci, że byłeś zmuszony siedzieć w domu i dyszeć ze zdenerwowania, martwiąc się, czy przeżyjemy...
Alec położył mu dłoń na ramieniu pocierając mu tatuaż.
- Teraz jestem o was spokojny, Scott. Wiesz, że wojna poróżniła nas od razu. Te wszystkie czarne lata... nie zapomnę tych chwil, kiedy biegaliśmy po podwórzach sąsiadów, denerwując ich autoboty... - uśmiechnął się. - Ale sam widzisz, że nawet w latach wojny znajdzie się miejsce na śmiech. 
- Ten śmiech jednakże mimo wszystko był rzadki. - powiedział Scott McDavid sięgając pamięcią do wspomnień z tamtych dni. 
- Ale przynajmniej przeżyliśmy obaj... dzięki Armii. 
- Dzięki ojcu Susan. 
Scott spojrzał na Aleca po raz ostatni w tym dniu i przekroczył próg, kierując się na podwórze. Alec spojrzał za siebie i odwracając się, zobaczył stojącego pod ścianą starca. 
- Bądźcie ostrożni. - powiedział, przepuszczając go do drzwi. - Lada dzień wszystko może się zmienić.
- Zmiany dokonują się każdego dnia i zawsze na naszych oczach; od nas jedynie zależy, czy je zobaczymy.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz