Ileż
było w tym dniu wrażeń!
Ile
radosnych twarzy, tak znajomych widziały jego oczy!
Ileż
łez wzruszeń wylał!
Scott
czuł się tak szczęśliwy, jak nigdy nie czuł dotychczas.
W
tym czasie Soprano podała własnoręcznie pieczone ciasto. Podała
też prezenty.
-
Najlepsze życzenia, Scott. - powiedziała. - Obyś teraz spędził
więcej czasu wśród swoich.
Scott
cieszył się z prezentów, dziękował, uśmiechał się... resztę
załogi Soprano też obdarowała.
-
Dlaczego zdecydowałeś się na takie... muzyczne imię dla swojej
robocicy? - spytała Clara.
Alec
widocznie spodziewał się tego pytania.
Odpowiedział:
-
Lubi śpiewać, to fakt. Ja też lubię muzykę... sam mam fortepian,
flet, gitarę akustyczną i skrzypce. Pamiątki po dziadkach i
rodzicach... Ponoć moja robocica lubi operę, a jak zaśpiewa, to
takim sopranem ciągnie, jakby sama na koncercie w takiej była...
Kupiłem jej fortepian, żeby tak często nie piała... nie przepadam
za operą.
Clara
spojrzała na Soprano i uśmiech zagościł na jej twarzy.
-
Ale pozwól jej zaśpiewać... - powiedziała. - Chociaż raz... Nie
można wiecznie zabraniać komuś przyjemności.
Soprano
uśmiechała się i radośnie dyskutowała z autobotami.
Alec
machnął ręką.
-
Szkoda uszu... lepiej jak zagra.
Clara
umilkła. Jednak w chwilę później Alec powiedział głośno:
-
No, Soprano! Świętujemy tu od połowy godziny, a tu zapomnieliśmy
o najważniejszym! Mamy dwa ważne święta – jedno to urodziny
naszego dobrego przyjaciela, drugie to powrót naszych miłych
towarzyszy! Uczciliśmy już jedno – pora uczcić drugie! Zagraj i
zaśpiewaj moja miła, cokolwiek co zechcesz, byle by było miłe dla
uszu.
Soprano
odskoczyła od Venus i Luke'a i zasiadła do fortepianu stojącego
bokiem do nich.
Podniosła
pokrywę, kryjącą biało-czarne klawisze – rozległ się stukot.
Goście
w radosnym napięciu czekali.
W
tej chwili Soprano dotknęła klawiszy – rozległ się dźwięk tak
piękny, że serca im zadrżały. Przywodził na myśl kochaną
Kanadę we wszystkich porach roku – słuchając, ich wyobraźnia
sama podsuwała im tak piękne obrazy, tak realistyczne – w końcu
byli w domu. Soprano grała i grała, a oni zakochiwali się w każdej
zagranej nutce tej melodii.
I
w tej chwili robocica zaczęła śpiewać łagodnymi falami:
Świata
całego nie obejmiesz, nie obejmiesz towarzyszu,
Nie okrążysz w jeden dzień
rakietą,
Za wielki ci jest, za wielki,
byś pojął jego moc.
Rankiem
Słońce pada ci na twe lica,
budząc cię do
działania.
Wieczorem
zaś kołysze cię światłość Księżyca.
Ktoś
zawsze jest ci blisko, zawsze cię chroni,
mimo
iż nie musisz go widzieć.
Lecz
wiernie, niczym kompan
podąża
za Tobą, byś się nie potykał.
Świat
jest mały tylko w przysłowiu,
nie
wierz tanim przesądom,
Nie
trać w siebie wiary,
gdy
inni siedzą i płaczą.
Działaj
dnia każdego –
bo
zawsze jest coś do odkrycia.
Lecz
nawet odchodząc w świat daleki,
wspomnij
kto kocha cię szczerze.
Pamiętaj,
by wrócić, aby ludzie cię nie zapomnieli.
Pamięć
ludzka jest zwodna,
i
zawsze rządzi się sobą.
Pamiętaj,
towarzyszu, by wrócić!
Aby
ludzie mogli cię podziwiać.
Robocica
umilkła, kończąc pieśń kilkoma nutkami melodii.
Załoga
zaklaskała takim chórem, jakby oklaskiwali artystkę.
Nawet Alec klaskał.
-
Dziękujemy ci, Soprano, za wszystko. - powiedziała Clara.
Alec
objął Scotta za szyję i przytulił - jak prawdziwego przyjaciela.
Tymczasem
Inferno zagadał:
-
Słyszałeś może Alec, o niedawnym kolejnym buncie robotów? Ludzie
mówią, że to koniec ich współpracy z nami.
Alec
spojrzał na starca i odrzekł:
-
Ludzie muszą mówić, aby mieć rozrywkę, Inferno. Podobno
pomówienia o naszym powrocie zdążyły się już rozejść po całym
kraju.
-
Z pewnością. - odparł starzec popijając wolno z kieliszka. - Ale
za to Armia jeszcze nie wie, co to oznacza...
-
Zawsze są media. - powiedział Scott. - Rząd ich nie powstrzyma, to
również ludzie. Wiadomo, że jak telewizja i prasa pójdzie w ruch,
to wszyscy prostacy im uwierzą. Ludzie od zawsze musieli w coś
wierzyć, inaczej ich życie nie miałoby sensu.
-
A jaki jest sens życia bez religii? - spytała Susan. - Kiedyś był
Kościół, teraz są istoty wyższe, i co z tego? Ludzie od tego nie
umarli.
-
Niektórzy traktują religię jak obiekt zawiści. - powiedział
Inferno. - Czasem ludzie mordowali się wzajemnie w imię Kościoła,
ale skoro teraz Kościół przestał ich bawić, to teraz bawią się
w zielone ludki znane z głupich bajek dla dzieci.
Członkowie
Armii popatrzyli na starca, który siedział nieruchomo, a jednak
wydawało im się, że w jego całym ciele skrywa się jakiś
gwałtowny ruch. Słuchali jego słów w skupieniu, jednak nie było
im łatwo ich rozwikłać, pewnie dlatego, że Inferno naradzał się
w innej epoce. Toteż nie zamierzali mu zaprzeczać. A jednak wyczuli
w jego twarzy jakąś nieczystość – nie mogli pojąć, czego ona
tyczy jednakże spotykali się z czymś takim po raz pierwszy i nie
mogli uwierzyć, że to widzą.
Alec
popatrzył na Scotta, który mimo wszystko nie mógł wyjść z
szoku.
-
Czasy uległy zmianie. - powiedział. - Nic nie jest w stanie tego
powstrzymać.
Inferno
zawrócił ze znudzenia oczami.
-
Być może, ale mimo wszystko, nadal mamy szanse tworzyć przyszłość!
Czym byłaby Kanada przez przeszłości i przyszłości? Sami
wiecie... jesteście Badaczami i wiecie doskonale z czym się wiąże
obrona przyszłości... Śmierć nie jest już tak istotna, roboty i
tak nie podejmą się takiego ryzyka...
-
A czego innego się podejmą, jak nie ryzyka? - syknął Scott. - Od
dawna planują rozbić Armię, ale nie są dość przeszkolone, aby
nam nawet grozić bronią laserową.
-
To wszystko jest bez sensu. - burknął Corlett.
Starzec
sprawiał wrażenie urażonego i rozgniewanego.
-
Pewnie, zawsze młodziaki wiedzą lepiej.
-
To wcale nie nasza wina. - zaprzeczył Alec.
-
Wojna w roku '70 nie była winą ludzi. - powiedziała Susan. - Była
po prostu chęcią zemsty robotów na autobotach.
-
Wojna jest zawsze straszna i dla ludzi, i dla maszyn. - powiedziała
Soprano. - A już szczególnie zbiegowie z wojen nie mają łatwo...
-
Wojna jest nieunikniona! - krzyknął Inferno, a jego bladą twarz
oznaczyły błyski w piwnych tęczówkach oczu. - Tego pragną
roboty... mają za nic ludzkie pragnienia.
-
A myślisz, że tylko teraz tak jest? - zapytał Alec. - Tak było od
chwili, gdy pewien człowiek skonstruował pierwszego autobota.
Soprano
spojrzała na swego stwórcę, lecz milczała. Inferno sprawiał
wrażenie wściekłego do tego stopnia, jakby chciał każdemu z
mężczyzn dać w twarz.
-
Kiedyś ludzie osłabną. - powiedział drżącym głosem. - Do tego
dojdzie, że zastąpi go istota bardziej inteligentna.
-
Sam jesteś człowiekiem. - powiedział Scott. - Myślisz, że
maszyny za to od zawsze będą wierne swoim panom...? Nie! Tylko na
to czeka wódz robotów.
Członkowie
Armii pojęli, że dalsza dyskusja na ten temat nie ma sensu.
Mieli
się już szykować do wyjścia, gdy jednak nadal Inferno trzymał
się na uboczu.
Wciąż
wiedzieli, że statek jest zaparkowany na podwórku Aleca.
-
Pojawił się nowy problem, Alec. - powiedział Corlett, gdy wszyscy
mieli już wychodzić. - Nie wiesz, gdzie moglibyśmy dotychczasowo
przenocować?
Ale
Alec nie widział w tym problemu.
-
Możecie się zatrzymać w hotelu Camping Canada. To niedaleko mojego
domostwa.
Następnie
podał im dokładny adres i jeszcze raz podziękował za ich powrót.
Nim rozstali się na dobre, powiedział jeszcze do Scotta:
-
Wpadnij do mnie jeszcze, Scott... powspominamy we dwóch.
Scott
zgodził się i kolejno zaczęli wychodzić.
-
Dziękujemy ci za gościnę. - powiedziała Clara. - Zrobiłeś dla
nas bardzo wiele.
-
Cieszymy się. - powiedziała jedna z działaczek. - Zdołałeś już
obronić kraj przed zagładą.
Jako
pierwszy wyszedł Corlett, potem autoboty, grupa działaczy, którzy
służyli pomocą oraz Susan z Clarą.
Pozostał
jeszcze tylko Scott i Inferno. Alec spojrzał na przyjaciela.
-
Zawdzięczam ci naprawdę wiele, Alec. - powiedział Scott. -
Wiedziałem, że zawsze będziesz na mnie czekał...
-
Ależ, Scott ja to wszystko zrobiłem dla ciebie. - odpowiedział
serdecznie czarnoskóry Kanadyjczyk. - W końcu nas obu połączyła
wojna...
Scott
nie mógł na długo pozostać poważnym; uśmiechnął się tak
ciepło, że Alec poczuł w nim siłę niespotykaną. Wydawała mu
się dokładnie taka, jak ludzka, lecz ta siła niebawem urosła w
moc nadludzką – moc, która była w stanie dokonać wszystkiego.
Scott
przygładził w lekkim zakłopotaniu długie włosy i odparł:
-
Ty dla nas jesteś jednym z najcenniejszych członków Armii.
Współczuję ci, że byłeś zmuszony siedzieć w domu i dyszeć ze
zdenerwowania, martwiąc się, czy przeżyjemy...
Alec
położył mu dłoń na ramieniu pocierając mu tatuaż.
-
Teraz jestem o was spokojny, Scott. Wiesz, że wojna poróżniła nas
od razu. Te wszystkie czarne lata... nie zapomnę tych chwil, kiedy
biegaliśmy po podwórzach sąsiadów, denerwując ich autoboty... -
uśmiechnął się. - Ale sam widzisz, że nawet w latach wojny
znajdzie się miejsce na śmiech.
-
Ten śmiech jednakże mimo wszystko był rzadki. - powiedział Scott
McDavid sięgając pamięcią do wspomnień z tamtych dni.
-
Ale przynajmniej przeżyliśmy obaj... dzięki Armii.
-
Dzięki ojcu Susan.
Scott
spojrzał na Aleca po raz ostatni w tym dniu i przekroczył próg,
kierując się na podwórze. Alec spojrzał za siebie i odwracając
się, zobaczył stojącego pod ścianą starca.
-
Bądźcie ostrożni. - powiedział, przepuszczając go do drzwi. -
Lada dzień wszystko może się zmienić.
-
Zmiany dokonują się każdego dnia i zawsze na naszych oczach; od
nas jedynie zależy, czy je zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz