środa, 28 stycznia 2015

I. Gwiezdna Armia: Rozdział Siódmy

Badacze wylądowali. 
Wygramolili się ze statku... wciągnęli w płuca czyste powietrze... 
Scott rozejrzał się dookoła. 
Obok niego Corlett postawił na ziemi Geparda. 
Scott zobaczył domy, mnóstwo dużych, pięknych domów... 
Ponownie łzy spłynęły mu po twarzy. 
- No co ty, Scotty? - usłyszał radosny głos Corletta. - Nie bądź babą... 
Scott uśmiechnął się. Spojrzał na przyjaciela. Nie musiał nic mówić – Corlett zrozumiał. 
 Położył dłoń na jego ramieniu. 
- Wiesz, mój stary druhu, jaki mamy dzień? - spytał, utrzymując wesoły ton. 
Scott nie chciał rozpamiętywać czasu kalendarzowego. Ze szczęścia stracił poczucie czasu. 
- A czy to ważne? - spytał.
 Corlett udawał zdumienie. 
 - Mój biedaku, naprawdę nie wiesz? 
Scott spojrzał na niego. 
 - Święto państwowe? Nie wywiesiliśmy flagi. 
- Nie! To nie chodzi o takie święto. Takie bliższe, bardziej prywatne. 
 - Co ciebie na zadawanie zagadek wzięło? - spytał Scott. 
- Zgaduj, zgadula. - zażartował Corlett. 
Scott pomyślał chwilę. Jednak nic nie przychodziło mu do głowy. 
Corlett jednak tak przeczuwał. Chwycił go za ramiona. 
 - Bracie, dzisiaj twoje urodziny! - krzyknął. - Najlepsze życzenia, mój przyjacielu! 
Scott był w szoku. Takim pozytywnym. Uśmiechał się cały czas, na nowo zapłakał – teraz był w pełni szczęśliwy. 
Wybrali naprawdę dobry dzień na powrót.
***
W międzyczasie spotkali dawnego kompana – Aleca, wspólnego towarzysza gwiezdnych wypraw i na dobrą sprawę – wspólnego przyjaciela Corletta i Scotta.
Alec, czarnoskóry czterdziestolatek, w pełni sił i wigoru, wieloletni kosmonauta, cieszył się z ich powrotu i z tej okazji, jak również z okazji urodzin Scotta, zaprosił ich do swojego domu.
Kazał statek odholować za dom, gdzie znajdował się ogromny teren zieleni otoczony płotem – zmieścił się tam bez najmniejszego problemu. Zadanie to wykonało sześć autobotów, które ochoczo wybiegły na wieść o ich wylądowaniu na ulicę i pomogły białym ludziom uporać się ze statkiem.
 Gdy już o statek nie musieli się martwić, Alec zaprowadził białoskórą załogę do ogromnego salonu, stworzonego specjalnie dla niespodziewanych gości. Wyciągnął wino, załoga odśpiewała chórem piosenkę urodzinową i wszyscy zasiedli do obiadu. 
 - Mój Boże – bąknął Scott. - To o ile lat się już postarzałem? 
 Alec zaśmiał się. 
 - No, mój drogi, zgodnie z kalendarzem licząc, masz równe trzydzieści wiosen.
 Scott jednak nie wyczuwał, aby miał tyle lat, ile ma. 
 - To niemożliwe. - powiedział. - Żebym ja... Luke, nie wyglądam na tyle, prawda? 
 Jego autoboty wzruszyły ramionami. Ale widać było, że się cieszyły. 
Kosztując wina, rozmawiali radośnie o pobycie w Kosmosie, a Alec słuchał z zaciekawieniem i ogromną cierpliwością. Bardzo zaciekawiła go historia o locie na Subrynę i ową anonimową planetę, na którą lecieli po raz ostatni. 
 - Więc myślisz, że nie tylko na Ziemi jest życie? - spytał, wysłuchując do końca opowieści załogi. - Ja też w to wierzę. Wierzę nawet w kosmitów... 
 Scott spojrzał w twarz dawno nie widzianego przyjaciela. Czuł, że po tylu latach spędzonych w przestworzach znalazł na Ziemi kogoś, kto go w pełni rozumie. 
- A słyszałeś o nieznanych konstelacjach? - zapytał Inferno, popijając wolno z kieliszka. - Co się tam znajduje?
Alec wzruszył ramionami. 
- Być może coś tam jest. Ale badacze nadal szukają. Nie ma na razie informacji... Inni badacze, tacy jak wy siedzą jeszcze w Kosmosie i nadal badają... jesteście jednym z kilku dotychczas załog, które wróciły na Ziemię w przeciągu jedenastu lat. 
 - Ten lot kosztował nas bardzo wiele – powiedziała Venus patrząc na Scotta. - Przecież była wojna...
Alec kiwnął smutno głową. 
- Wiem. To cud, że udało wam się uciec i tym samym przeżyć. Ja zdecydowałem się zostać i walczyć... byłem wtedy młodym chłopakiem. Chciałem też zbudować własnego autobota... ale jakimś trafem wyszedł mi robot. 
- Co się stało, że roboty się wycofały? - spytała Clara. 
 - Zabrakło im arsenału. - odparł niechętnie Alec. - Wyczuły, że są na straconej pozycji. Mimo to nie uciekły z kraju. Zostały. Kontrolują całą Kanadę i wszystkie pięćdziesiąt stanów Ameryki... ale raczej w pokojowych zamiarach.
 - Zbudowałeś robota? - zainteresowała się Venus. 
 - Tak. Myślałem o jakimś szybkim środku transportu, za który nie będę musiał bić się po kieszeni... No ale, wyszło, jak wyszło. Przecież go... przepraszam, jej... nie zniszczę. 
 - To robocica? - spytał Scott. - Jaka ona jest?
Alec westchnął głośno. 
- No cóż, nieco nieśmiała ale przede wszystkim miła – nie to, co tamte maszyny terroryzujące. 
 - Pozwól nam ją poznać. - powiedziała Susan. 
 Alec zgodził się. Wstał i zawołał: 
 - Soprano! Zapomniałem ci powiedzieć, że mamy gości! Przyłącz się do nas. 
W chwilę później usłyszeli dziwny dźwięk, jakby ktoś szorował wycieraczką szybę samochodu. W chwilę potem do salonu weszła zadbana, niska robocica – ledwo sięgała Venus do ramion. 
Dla podkreślenia swojej płci nad reflektorami miała doczepione grube sztuczne rzęsy wycinane z gumy. Miała kwadratową głowę i kwadratowy korpus – co u autobota było niespotykane. Lecz również miała schowki na klatce piersiowej a także w przedramionach. 
- Szczęśliwy dzień nastał, moja droga – powiedział jej Alec. - Przywitaj się z tą dzielną załogą. 
Robocica otworzyła kwadratową szczękę i rzekła: 
 - Witam was, kosmiczni bohaterowie. Zechcecie, abym was poczęstowała na tą okazję?
- Jest podwójna okazja, moja droga – powiedział Alec. - Pamiętasz Scotta McDavida? Tego, co musiał emigrować w Kosmos na czas wojny? I chyba się, biedak, w tym wszystkim pogubił... złóżmy mu gorące powitanie. 
 Robocica kiwnęła głową i podeszła do Scotta.
 - Witaj na Ziemi, Scott. - powiedziała ściskając mu dłoń.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz