Badacze
wylądowali.
Wygramolili
się ze statku... wciągnęli w płuca czyste powietrze...
Scott
rozejrzał się dookoła.
Obok
niego Corlett postawił na ziemi Geparda.
Scott
zobaczył domy, mnóstwo dużych, pięknych domów...
Ponownie
łzy spłynęły mu po twarzy.
-
No co ty, Scotty? - usłyszał radosny głos Corletta. - Nie bądź
babą...
Scott
uśmiechnął się. Spojrzał na przyjaciela. Nie musiał nic mówić
– Corlett zrozumiał.
Położył
dłoń na jego ramieniu.
-
Wiesz, mój stary druhu, jaki mamy dzień? - spytał, utrzymując
wesoły ton.
Scott
nie chciał rozpamiętywać czasu kalendarzowego. Ze szczęścia
stracił poczucie czasu.
-
A czy to ważne? - spytał.
Corlett
udawał zdumienie.
-
Mój biedaku, naprawdę nie wiesz?
Scott
spojrzał na niego.
-
Święto państwowe? Nie wywiesiliśmy flagi.
-
Nie! To nie chodzi o takie święto. Takie bliższe, bardziej
prywatne.
-
Co ciebie na zadawanie zagadek wzięło? - spytał Scott.
-
Zgaduj, zgadula. - zażartował Corlett.
Scott
pomyślał chwilę. Jednak nic nie przychodziło mu do głowy.
Corlett
jednak tak przeczuwał. Chwycił go za ramiona.
-
Bracie, dzisiaj twoje urodziny! - krzyknął. - Najlepsze życzenia,
mój przyjacielu!
Scott
był w szoku. Takim pozytywnym. Uśmiechał się cały czas, na nowo
zapłakał – teraz był w pełni szczęśliwy.
Wybrali
naprawdę dobry dzień na powrót.
***
W
międzyczasie spotkali dawnego kompana – Aleca, wspólnego
towarzysza gwiezdnych wypraw i na dobrą sprawę – wspólnego
przyjaciela Corletta i Scotta.
Alec,
czarnoskóry czterdziestolatek, w pełni sił i wigoru, wieloletni
kosmonauta, cieszył się z ich powrotu i z tej okazji, jak również
z okazji urodzin Scotta, zaprosił ich do swojego domu.
Kazał
statek odholować za dom, gdzie znajdował się ogromny teren zieleni
otoczony płotem – zmieścił się tam bez najmniejszego problemu.
Zadanie to wykonało sześć autobotów, które ochoczo wybiegły na
wieść o ich wylądowaniu na ulicę i pomogły białym ludziom
uporać się ze statkiem.
Gdy
już o statek nie musieli się martwić, Alec zaprowadził białoskórą
załogę do ogromnego salonu, stworzonego specjalnie dla
niespodziewanych gości. Wyciągnął
wino, załoga odśpiewała chórem piosenkę urodzinową i wszyscy
zasiedli do obiadu.
-
Mój Boże – bąknął Scott. - To o ile lat się już postarzałem?
Alec
zaśmiał się.
-
No, mój drogi, zgodnie z kalendarzem licząc, masz równe
trzydzieści wiosen.
Scott
jednak nie wyczuwał, aby miał tyle lat, ile ma.
-
To niemożliwe. - powiedział. - Żebym ja... Luke, nie wyglądam na
tyle, prawda?
Jego
autoboty wzruszyły ramionami. Ale widać było, że się cieszyły.
Kosztując
wina, rozmawiali radośnie o pobycie w Kosmosie, a Alec słuchał z
zaciekawieniem i ogromną cierpliwością. Bardzo zaciekawiła go
historia o locie na Subrynę i ową anonimową planetę, na którą
lecieli po raz ostatni.
-
Więc myślisz, że nie tylko na Ziemi jest życie? - spytał,
wysłuchując do końca opowieści załogi. - Ja też w to wierzę.
Wierzę nawet w kosmitów...
Scott
spojrzał w twarz dawno nie widzianego przyjaciela. Czuł, że po
tylu latach spędzonych w przestworzach znalazł na Ziemi kogoś, kto
go w pełni rozumie.
-
A słyszałeś o nieznanych konstelacjach? - zapytał Inferno,
popijając wolno z kieliszka. - Co się tam znajduje?
Alec
wzruszył ramionami.
-
Być może coś tam jest. Ale badacze nadal szukają. Nie ma na razie
informacji... Inni badacze, tacy jak wy siedzą jeszcze w Kosmosie i
nadal badają... jesteście jednym z kilku dotychczas załog, które
wróciły na Ziemię w przeciągu jedenastu lat.
-
Ten lot kosztował nas bardzo wiele – powiedziała Venus patrząc
na Scotta. - Przecież była wojna...
Alec
kiwnął smutno głową.
-
Wiem. To cud, że udało wam się uciec i tym samym przeżyć. Ja
zdecydowałem się zostać i walczyć... byłem wtedy młodym
chłopakiem. Chciałem też zbudować własnego autobota... ale
jakimś trafem wyszedł mi robot.
-
Co się stało, że roboty się wycofały? - spytała Clara.
-
Zabrakło im arsenału. - odparł niechętnie Alec. - Wyczuły, że
są na straconej pozycji. Mimo to nie uciekły z kraju. Zostały.
Kontrolują całą Kanadę i wszystkie pięćdziesiąt stanów
Ameryki... ale raczej w pokojowych zamiarach.
-
Zbudowałeś robota? - zainteresowała się Venus.
-
Tak. Myślałem o jakimś szybkim środku transportu, za który nie
będę musiał bić się po kieszeni... No ale, wyszło, jak wyszło.
Przecież go... przepraszam, jej... nie zniszczę.
-
To robocica? - spytał Scott. - Jaka ona jest?
Alec
westchnął głośno.
-
No cóż, nieco nieśmiała ale przede wszystkim miła – nie to, co
tamte maszyny terroryzujące.
-
Pozwól nam ją poznać. - powiedziała Susan.
Alec
zgodził się. Wstał i zawołał:
-
Soprano! Zapomniałem ci powiedzieć, że mamy gości! Przyłącz się
do nas.
W
chwilę później usłyszeli dziwny dźwięk, jakby ktoś szorował
wycieraczką szybę samochodu. W chwilę potem do salonu weszła
zadbana, niska robocica – ledwo sięgała Venus do ramion.
Dla
podkreślenia swojej płci nad reflektorami miała doczepione grube
sztuczne rzęsy wycinane z gumy. Miała kwadratową głowę i
kwadratowy korpus – co u autobota było niespotykane. Lecz również
miała schowki na klatce piersiowej a także w przedramionach.
-
Szczęśliwy dzień nastał, moja droga – powiedział jej Alec. -
Przywitaj się z tą dzielną załogą.
Robocica
otworzyła kwadratową szczękę i rzekła:
-
Witam was, kosmiczni bohaterowie. Zechcecie, abym was poczęstowała
na tą okazję?
-
Jest podwójna okazja, moja droga – powiedział Alec. - Pamiętasz
Scotta McDavida? Tego, co musiał emigrować w Kosmos na czas wojny?
I chyba się, biedak, w tym wszystkim pogubił... złóżmy mu gorące
powitanie.
Robocica
kiwnęła głową i podeszła do Scotta.
-
Witaj na Ziemi, Scott. - powiedziała ściskając mu dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz