Scott
zbudził
się z ponad czterogodzinnej drzemki.
Nie
zdziwił się wcale, widząc u swoim boku autobotkę.
-
Znowu jesteś przy mnie. - szepnął ciepło. - Jesteś mi jak
rodzicielka...
Venus
ścisnęła jego dłoń.
-
Och, moja droga – westchnął Scott ziewając. - jak długo już tu
jesteśmy? Venus
wzruszyła ramionami. Scott machnął ręką.
-
Och tam, nieważne! Ważne, że ty jedna mi pozostałaś, razem z
Corlettem i Luke'em.
Venus
spojrzała bacznie na niego.
-
Znowu coś cię trapi. - powiedział Scott przytomniejszym głosem;
senność powoli mu odchodziła. - Czemu nic nie mówisz? Nie lubię
rozmawiać z samym sobą...
Venus
ścisnęła jego dłoń. Nie wiedziała, jak mu to powiedzieć. Ale
wiedziała, że musi to z siebie wyrzucić – innego wyjścia nie
było.
-
Scotty, mój drogi... - wydukała. - Nie gniewaj się na mnie,
proszę...
-
O co mam się gniewać, Venus? Wiesz dobrze i ja dobrze wiem, że nie
ma takiej krzywdy, takiej przepaści, jakiej byśmy nie pokonali.
Mów, o co chodzi.
Venus
opowiedziała mu o sytuacji z Luke'em. Scott poczuł ból w sercu –
większy, niż się spodziewał. Nie wiedział, że po tylu latach
wspólnej współpracy Luke po prostu mu to zrobi. Odpowiedział zaś
spokojnie:
-
Pomówię z nim, nie przejmuj się. Wiem, że za każdym razem coraz
bardziej mnie zaskakuje... ale nie powinnaś jego winy kłaść na
swoje barki. Gdyby nie wysłał wtedy na tamtej planecie sygnału do
statku, zginąłbym niechybnie. Coś mu jednak zawdzięczam. Ale nie
jestem aż tak surowy, aby go karać niewiadomo jak okrutnie.
-
Wiem, że nie jesteś taki. - odparła Venus, teraz już w trochę
lepszym humorze. - Chciałam ci też przekazać nowinę – od ciebie
zależy jednak, czy dobrą, czy złą. Scott
z zaciekawieniem nastawił ucha.
-
Mów, słucham cię.
Venus
objęła jego dłonie rękoma, patrząc mu w oczy.
-
Wracamy do domu, Scotty.
McDavid
z początku nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. To wszystko
zdarzyło się tak szybko...
Ale
gdy spojrzał na autobotkę, zobaczył jej uśmiech... w sercu
zabłysnęła iskierka nadziei. Objął swoją kochaną Venus, łzy
napłynęły mu do oczu... jego łagodnych, życzliwych oczu...
-
To jest świetna wiadomość! - powiedział, płacząc ze szczęścia.
- Dom... zobaczymy dom, w którym spędziliśmy razem piękne chwile!
***
Clara
skierowała dziób statku w stronę pięknej planety, umiejscowionej
w Układzie Słonecznym...
A
więc wracali. Czuli, że ich najskrytsze marzenie nareszcie się
spełni.
Serca
zabiły im mocniej...
Im
też łzy świeciły na policzkach... tak byli szczęśliwi!
-
Dom jest tam. - mówili, wskazując na błękitną planetę. -
Dziękujemy ci kapitanie że pozwoliłaś nam wciąż być
Ziemianami!
Pewien
starzec, starszy jeszcze od Inferna, mówił z wdzięcznością:
-
Już pięćdziesiąt lat nie widziałem krajobrazów rodzinnych
stron! Dzięki ci, kapitanie, nareszcie odetchnę ziemskim
powietrzem... tym najprawdziwszym... Radości
wśród załogi nie było końca. Jednak nie zapomnieli, że należą
do błękitnej planety... mieli nadzieję, że ich oczy i dusze
nasycą się już wkrótce pięknymi widokami...
Taka
była radość na statku.
***
Wydawało
się, że jedynie Luke nie podzielał szczerego szczęścia, jakie
dosłownie przelewało się przez członków załogi.
Wciąż
był zły na Venus.
Nie
mógł jednocześnie jednak wybaczyć sobie tej niedorzeczności,
jaką w złości wyraził tak ostrymi słowami, które były w stanie
zranić więź między nim a Scottem. Nie wiedział co począć –
domyślił się, że McDavid już o wszystkim wie (podejrzewał, że
Venus mu wszystko powie). Gryzł się z czarnymi myślami, które
mogły zatruć ich stosunki na zawsze...
Jednak
musiał podjąć decyzję. Venus była mu jak siostra – a Scott był
ich ,,ojcem”. ,,Rodzina” musiała dojść do zgody.
Luke
wpatrywał się bez radości w okno statku. Sumienie bardzo mu
dokuczało... wolałby być zniszczony, poczuć smak śmierci gdzieś
daleko od Ziemi, a i tak nie poczułby ulgi.
W
tej melancholijnej chwili do jego pokoju wszedł Scott McDavid. Luke
odwrócił się i spojrzał na niego – po prostu, bez uczuć.
Scott
jednak spodziewał się chłodniejszego powitania. Mimo to, oswoił
się i usiadł obok niego – Luke odwrócił wzrok.
-
Luke – powiedział wolno i łagodnie Scott. Autobot jednak nie
odwrócił głowy. - Wiem, że jesteś zły. Też bym wpadł w gniew.
Słowa
jego były nieprzemyślane, wyrzucane po prostu na gotowe. Nie
wiedział jak dotrzeć do autobota.
-
Nie powinieneś zazdrościć Venus czegokolwiek... i tymbardziej
twoje słowa skierowane do niej były mocno nie na miejscu. Oboje
jesteście mi tak samo bliscy, wypełniacie pustkę po utraconej
rodzinie... Zrozum, Luke, ja tobie zawdzięczam życie!
-
W takim razie, co zawdzięczasz Venus? - spytał Luke. - Nie ocaliła
ci życia, nie poświęciła się... a mimo to spędzasz z nią
więcej czasu.
Scott
zakłopotał się. Dotarła do niego prawda – to o Venus dbał
bardziej, zapominając, że przecież osiem lat temu stworzył
drugiego autobota. Pojął swój błąd – i przez ten błąd, tak
głupi i dziecinny, Luke dusił w sobie zazdrość.
-
Posłuchaj – powiedział Scott. - Wiem, że się boisz. Ja też się
boję. Ale musimy wytrwać... tylko razem, jednoczeni jesteśmy
silni. Póki tu jesteśmy, musimy ze sobą współpracować. Jednak,
jeśli rzeczywiście wrócimy na Ziemię (a mam nadzieję, że
nastąpi to niedługo), musisz mi przyrzec, że dla dobra nas
wszystkich pogodzisz się z Venus i znów będziemy razem – we
trójkę.
-
A czy ty mi przyrzekasz – odezwał się Luke. - Że nigdy już nie
będziesz traktował mnie jak powietrze, którym jedynie dobrze
oddychać?
Scott
objął go wytatuowanym ramieniem – miał na nim wyryty tuszem znak
jedności autobotów z ludźmi – dłoń ludzką ściskającą
mechaniczną rękę.
-
Dla mnie będziesz mi najdroższym przyjacielem do końca. - rzekł.
***
Statek
był coraz bliżej Ziemi...
Rosła
nadzieja w sercach załogi.
-
Poinformuj Scotta, aby zapiął pasy – powiedziała Clara do
stojącej obok niej Venus. - Nie wykluczam twardego lądowania.
Scott
i Luke byli już na miejscu.
Badacz
1. usiadł w fotelu i zapiął pasy. Luke również usiadł. Obok
Scotta.
-
Venus, sprawdź, czy wszystko jest już gotowe do naszego
ostatecznego powrotu. - powiedziała Clara. - Wszystkie systemy
sprawne?
-
Chodzą jak w zegarku. - zaalarmowała autobotka. Gdy już wszyscy
podtwierdzili pełną gotowość statku (a zrobili to zadziwiająco
szybko), Clara pociągnęła za dźwignię.
-
Mateczko kochana, widzisz to, co ja? - szepnęła cicho, jednak Scott
ją usłyszał. - Wracają do ciebie, twoje dzieci.
Statek
począł przedzierać się przez kolejne warstwy atmosfery.
Wyczekali... Załoga
wstrzymała oddech...
Zaczęli
już widzieć białe chmury... Piękno niebios, które na codzień
,,patrzyły” na nich tak różnie...
Błysnęły
promienie słoneczne.
Scott
poczuł je na swojej twarzy... poczuł ,,gęsią skórkę” na
ramieniu, ale się nie przejął – wiedział już, co to jest
ciepło słonecznego światła.
Luke
chwycił go za rękę...
Scott
spojrzał na niego i uśmiechnął się.
Czyli wygląda na to że Scott już wraca na Ziemię? W moim mniemaniu minęło to tak szybko... SaraSarenka
OdpowiedzUsuńFajne opowiadanie, a koniec tego rozdziału jest bardzo wzruszający ;...(
OdpowiedzUsuńDaria Mariolska