czwartek, 15 stycznia 2015

I. Gwiezdna Armia: Rozdział Szósty

Scott zbudził się z ponad czterogodzinnej drzemki. Nie zdziwił się wcale, widząc u swoim boku autobotkę. 
- Znowu jesteś przy mnie. - szepnął ciepło. - Jesteś mi jak rodzicielka... 
 Venus ścisnęła jego dłoń. 
 - Och, moja droga – westchnął Scott ziewając. - jak długo już tu jesteśmy? Venus wzruszyła ramionami. Scott machnął ręką. 
 - Och tam, nieważne! Ważne, że ty jedna mi pozostałaś, razem z Corlettem i Luke'em. 
Venus spojrzała bacznie na niego. 
 - Znowu coś cię trapi. - powiedział Scott przytomniejszym głosem; senność powoli mu odchodziła. - Czemu nic nie mówisz? Nie lubię rozmawiać z samym sobą... 
 Venus ścisnęła jego dłoń. Nie wiedziała, jak mu to powiedzieć. Ale wiedziała, że musi to z siebie wyrzucić – innego wyjścia nie było. 
 - Scotty, mój drogi... - wydukała. - Nie gniewaj się na mnie, proszę... 
- O co mam się gniewać, Venus? Wiesz dobrze i ja dobrze wiem, że nie ma takiej krzywdy, takiej przepaści, jakiej byśmy nie pokonali. Mów, o co chodzi. 
 Venus opowiedziała mu o sytuacji z Luke'em. Scott poczuł ból w sercu – większy, niż się spodziewał. Nie wiedział, że po tylu latach wspólnej współpracy Luke po prostu mu to zrobi. Odpowiedział zaś spokojnie: 
 - Pomówię z nim, nie przejmuj się. Wiem, że za każdym razem coraz bardziej mnie zaskakuje... ale nie powinnaś jego winy kłaść na swoje barki. Gdyby nie wysłał wtedy na tamtej planecie sygnału do statku, zginąłbym niechybnie. Coś mu jednak zawdzięczam. Ale nie jestem aż tak surowy, aby go karać niewiadomo jak okrutnie. 
 - Wiem, że nie jesteś taki. - odparła Venus, teraz już w trochę lepszym humorze. - Chciałam ci też przekazać nowinę – od ciebie zależy jednak, czy dobrą, czy złą. Scott z zaciekawieniem nastawił ucha. 
 - Mów, słucham cię.
 Venus objęła jego dłonie rękoma, patrząc mu w oczy. 
 - Wracamy do domu, Scotty. 
 McDavid z początku nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. To wszystko zdarzyło się tak szybko... 
 Ale gdy spojrzał na autobotkę, zobaczył jej uśmiech... w sercu zabłysnęła iskierka nadziei. Objął swoją kochaną Venus, łzy napłynęły mu do oczu... jego łagodnych, życzliwych oczu... 
 - To jest świetna wiadomość! - powiedział, płacząc ze szczęścia. - Dom... zobaczymy dom, w którym spędziliśmy razem piękne chwile!
   
***
  Clara skierowała dziób statku w stronę pięknej planety, umiejscowionej w Układzie Słonecznym... 
 A więc wracali. Czuli, że ich najskrytsze marzenie nareszcie się spełni. 
 Serca zabiły im mocniej... 
 Im też łzy świeciły na policzkach... tak byli szczęśliwi! 
 - Dom jest tam. - mówili, wskazując na błękitną planetę. - Dziękujemy ci kapitanie że pozwoliłaś nam wciąż być Ziemianami! 
Pewien starzec, starszy jeszcze od Inferna, mówił z wdzięcznością: 
 - Już pięćdziesiąt lat nie widziałem krajobrazów rodzinnych stron! Dzięki ci, kapitanie, nareszcie odetchnę ziemskim powietrzem... tym najprawdziwszym... Radości wśród załogi nie było końca. Jednak nie zapomnieli, że należą do błękitnej planety... mieli nadzieję, że ich oczy i dusze nasycą się już wkrótce pięknymi widokami... 
 Taka była radość na statku.
   
***

Wydawało się, że jedynie Luke nie podzielał szczerego szczęścia, jakie dosłownie przelewało się przez członków załogi. 
Wciąż był zły na Venus. 
 Nie mógł jednocześnie jednak wybaczyć sobie tej niedorzeczności, jaką w złości wyraził tak ostrymi słowami, które były w stanie zranić więź między nim a Scottem. Nie wiedział co począć – domyślił się, że McDavid już o wszystkim wie (podejrzewał, że Venus mu wszystko powie). Gryzł się z czarnymi myślami, które mogły zatruć ich stosunki na zawsze... 
Jednak musiał podjąć decyzję. Venus była mu jak siostra – a Scott był ich ,,ojcem”. ,,Rodzina” musiała dojść do zgody. 
 Luke wpatrywał się bez radości w okno statku. Sumienie bardzo mu dokuczało... wolałby być zniszczony, poczuć smak śmierci gdzieś daleko od Ziemi, a i tak nie poczułby ulgi. 
 W tej melancholijnej chwili do jego pokoju wszedł Scott McDavid. Luke odwrócił się i spojrzał na niego – po prostu, bez uczuć. 
 Scott jednak spodziewał się chłodniejszego powitania. Mimo to, oswoił się i usiadł obok niego – Luke odwrócił wzrok. 
 - Luke – powiedział wolno i łagodnie Scott. Autobot jednak nie odwrócił głowy. - Wiem, że jesteś zły. Też bym wpadł w gniew. 
 Słowa jego były nieprzemyślane, wyrzucane po prostu na gotowe. Nie wiedział jak dotrzeć do autobota. 
 - Nie powinieneś zazdrościć Venus czegokolwiek... i tymbardziej twoje słowa skierowane do niej były mocno nie na miejscu. Oboje jesteście mi tak samo bliscy, wypełniacie pustkę po utraconej rodzinie... Zrozum, Luke, ja tobie zawdzięczam życie! 
 - W takim razie, co zawdzięczasz Venus? - spytał Luke. - Nie ocaliła ci życia, nie poświęciła się... a mimo to spędzasz z nią więcej czasu. 
 Scott zakłopotał się. Dotarła do niego prawda – to o Venus dbał bardziej, zapominając, że przecież osiem lat temu stworzył drugiego autobota. Pojął swój błąd – i przez ten błąd, tak głupi i dziecinny, Luke dusił w sobie zazdrość.   
 - Posłuchaj – powiedział Scott. - Wiem, że się boisz. Ja też się boję. Ale musimy wytrwać... tylko razem, jednoczeni jesteśmy silni. Póki tu jesteśmy, musimy ze sobą współpracować. Jednak, jeśli rzeczywiście wrócimy na Ziemię (a mam nadzieję, że nastąpi to niedługo), musisz mi przyrzec, że dla dobra nas wszystkich pogodzisz się z Venus i znów będziemy razem – we trójkę. 
 - A czy ty mi przyrzekasz – odezwał się Luke. - Że nigdy już nie będziesz traktował mnie jak powietrze, którym jedynie dobrze oddychać? 
 Scott objął go wytatuowanym ramieniem – miał na nim wyryty tuszem znak jedności autobotów z ludźmi – dłoń ludzką ściskającą mechaniczną rękę. 
 - Dla mnie będziesz mi najdroższym przyjacielem do końca. - rzekł. 
  
***
  
Statek był coraz bliżej Ziemi... 
 Rosła nadzieja w sercach załogi. 
- Poinformuj Scotta, aby zapiął pasy – powiedziała Clara do stojącej obok niej Venus. - Nie wykluczam twardego lądowania. 
 Scott i Luke byli już na miejscu. 
 Badacz 1. usiadł w fotelu i zapiął pasy. Luke również usiadł. Obok Scotta. 
- Venus, sprawdź, czy wszystko jest już gotowe do naszego ostatecznego powrotu. - powiedziała Clara. - Wszystkie systemy sprawne? 
 - Chodzą jak w zegarku. - zaalarmowała autobotka. Gdy już wszyscy podtwierdzili pełną gotowość statku (a zrobili to zadziwiająco szybko), Clara pociągnęła za dźwignię. 
 - Mateczko kochana, widzisz to, co ja? - szepnęła cicho, jednak Scott ją usłyszał. - Wracają do ciebie, twoje dzieci. 
Statek począł przedzierać się przez kolejne warstwy atmosfery. Wyczekali... Załoga wstrzymała oddech... 
 Zaczęli już widzieć białe chmury... Piękno niebios, które na codzień ,,patrzyły” na nich tak różnie... 
Błysnęły promienie słoneczne. 
 Scott poczuł je na swojej twarzy... poczuł ,,gęsią skórkę” na ramieniu, ale się nie przejął – wiedział już, co to jest ciepło słonecznego światła. 
Luke chwycił go za rękę... 
Scott spojrzał na niego i uśmiechnął się.
 

2 komentarze:

  1. Czyli wygląda na to że Scott już wraca na Ziemię? W moim mniemaniu minęło to tak szybko... SaraSarenka

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne opowiadanie, a koniec tego rozdziału jest bardzo wzruszający ;...(
    Daria Mariolska

    OdpowiedzUsuń