niedziela, 11 stycznia 2015

I. Gwiezdna Armia: Rozdział Piąty

Kapitan już zadecydował – mieli wracać na Ziemię. 
Co niektórych rozpierała radość, innych rozrywała niepewność – co tam zastaną. I nawet nie niepewność, ale rozpacz – pamięć o wojnie wciąż była żywa.
Ale nawet Susan Steward była już zdecydowana na ten lot.
- Kapitanie – rzekła do Clary. - Wiem, że się boisz. My też podzielamy tą trwogę. Ludzie nas przyjmą... jak swoich. Zawsze tak robią.     
Clara milczała. Być może myślała, że dowódca Armii ma rację.
- Tam jest taki sam lud, co tutaj... tylko ludzi i autobotów więcej. Świat brnie do przodu. Jest rok '95, będzie rok '96, świat się zmieni... jak zwykle.      
Łagodny głos Susan był pełen nadziei. Kobiety popatrzyły po sobie.    
- Będzie coraz lepiej... wydaje mi się, że Scott nie do końca wierzy w możliwości świata. Ale spójrz sama, kapitanie... jak wrócimy, ludzie będą nas nosili na rękach... bo uwierzyli w nasz powrót. Więc, dlaczego my nie wierzymy? Wszystko jest możliwe, możemy wszystko... pokolenia w nas wierzą! Wrócimy tam, skąd nas odebrano.
Clara milczała. Słowa Susan wywarły na niej silne poczucie żalu. I tęsknoty. Jej wzrok powoli skierował się na błękitny glob – brakowało jej wiary. 
Ale dowódca Armii wiedział, co mówi. Nigdy jej słowa nie okazały się omyłką – musiała mówić prawdę.   
Zbyt długi pobyt poza rodzinnymi stronami też szkodził – człowiek dziczał i zamykał się w sobie. Myślał, że kolejne misje na odkrytych planetach są niezłą przygodą – a stawką było jego życie. Z ostrożnego badacza stawał się ryzykantem... bez dozy ostrożności.

***

Statek na ostateczny rozkaz Clary miał kończyć kilkunastoletni pobyt w galaktyce i wrócić na glob ziemski.     
Do pokoju, gdzie spał Scott wszedł cicho Corlett. Usiadł na stołku naprzeciwko rogu łoża. Patrzył na uśpioną twarz przyjaciela, rozmyślając. Słyszał już o zamiarze kapitana – i nie mógł uwierzyć. 
Mimo iż sam był ciekaw, jak bardzo planeta się zmieniła – też się bał. Rdzenny Kanadyjczyk zaczął o sobie mówić, że urodził się w Kosmosie – czy to w porządku?    
A jednak Corlett też nie chciał wracać – bał się robotów, bardziej niż dotychczas.



Już zaczął się obawiać, że te podłe maszyny obalą panującego prezydenta – i co


wtedy? 



Jedyne, co mógł zrobić, to trwać przy Scocie, wiernie i do końca, tak jak Venus...


zrozumiał już, ile McDavid dla niej znaczył.


Scott czasami nie był pewien własnych czynów – i to go gubiło.


Mimo iż to Corlett był od niego młodszy o całe pięć lat, to on częściej popełniał




błędy – ale dlaczego? Przecież nie był głupcem, był rozumny. Ale przecież


człowiek przez całe życie popełnia błędy, bez względu na wiek... Błędów nawet


starzec nie uniknie. 


Corlett przez cały ten czas toczył w myślach spór sam ze sobą. Wiedział, że teraz



decyzja zapadła, a jego towarzysz o niczym jeszcze nie wie. 


A niech to diabli! - rzekł sobie. - Nie będę go teraz budził... Później mu się


powie. 

Już miał się odwrócić, aby odejść, gdy nagle drogę zagrodziła mu Venus. Nie


żeby zabraniała mu odejść od Scotta – ale przypadkiem na niego wpadła.



Przez twarz Corletta przebiegł ciepły uśmiech – chciał dodać jej otuchy. 





- No, co tam, Venus? - spytał.  


Autobotka milczała, wpatrując się w niego.    



- Nie szalej, nasz kochany Badacz uciął sobie drzemkę. - poinformował ją. - A

gdy tylko Słońce oświetli południową Kanadę... wrócimy do domu. 



Venus nadal milczała.  


- Co ci jest, kochana? - spytał Corlett. - Powadziłaś się z Luke'em?     



Venus nadal milczała, błyskając reflektorami. Nie chciała go stąd


 wypraszać.                                           


Corlett nie rozumiał jej zachowania. Wogóle nie rozumiał autobotów.



- Posłuchaj – powiedział łagodnym, życzliwym tonem. - Nie ma co się bać.


Planeta, jak planeta... dla każdego jest. Przecież wrócisz tam, gdzie powstałaś




razem ze Scottem. Wiem przecież, że nie ma takiej siły, która by was rozdzieliła.


 Wytrzymaj jeszcze trochę... będzie dobrze... kiedyś wykurzymy stąd wszystkie


 roboty. Nie wykluczam drugiej wojny... ale jeśli nie odejdą stąd z własnej woli,


drugi raz do gwiazd nie uciekniemy.          


Venus spojrzała przez ramię Corletta na ukochaną, tak bliską jej sercu osobę.



- Luke wyrzeka się go. - wyksztusiła załamana. 



- O czym ty znowu, moja droga?  



- Rozmawiałam z nim... i... wygląda na to, że go już nic z nim nie łączy.    



Corlett nie mógł uwierzyć słowom autobotki. Myślał, że źle usłyszał – ale

przecież wokół było ciszej niż w schronie. Nachylił się do niej
- Pomówię z nim. Chcesz tu zostać, nie zabronię ci. Tylko poinformuj go o





decyzji Clary, jak się obudzi... dobrze? 



Autobotka kiwnęła głową. I została ze Scottem.




         
***



- Nie możecie tego zrobić! - wrzasnął wściekły Inferno, kiedy dowiedział się o



wszystkim. - Co wy chcecie robić na tej brudnej planecie? Usługiwać tym


mechanicznym głupcom?! 





Jednak reszta załogi nie podzielała niezadowolenia Inferno. Jednak tęsknili za


rodzimą planetą.            



- Twoje obawy są niesłuszne. - odezwała się Susan. - Aż tak bardzo boisz się


władzy państwowej, jakbyś był im coś winien? A może w ogóle nie jesteś z


 nami, lecz przeciw nam? 


Inferno umilkł na chwilę, ale zaraz potem znowu podjął:    


- Co wy robicie? Nawet nie wiecie, jak was tam przyjmą. Mi ta planeta była


nieprzyjazna, dlatego uciekłem w Rejon Oriona. 


 - A może ty jej byłeś nieprzyjazny? - zagrzmiał wściekły Corlett, który słyszał


całą rozmowę.       


Wzburzony działacz odwrócił się wolno w jego stronę.

           
Obawiał się negocjacji z ponad trzydzieści lat młodszym badaczem. Wiedział, że


tego młodzieńca nie przekona.


Zmrużył piwne oczy, jego wciąż jeszcze ciemne brwi wygięły się w


niebezpieczny łuk. 


- Młodzieńcze – mimo iż mimika jego twarzy była nieprzyjemna, głos jego miał



o dziwo ojcowski ton – nie wydaje mi się, żeby ktoś ciebie zapraszał na tą...


poważną rozmowę.   


 - Ta rozmowa dotyczy nas wszystkich na statku – odparł Corlett. - Nie tylko

 
 ciebie.



Inferna widocznie ugodziło ostatnie słowo badacza.       


- Przypominam ci, że jesteś najmłodszym członkiem całej załogi. - odparł. -



Więc miej trochę szacunku do starszych... kolegów.   



- Ty też zważ na swoją wybuchową osobowość, Inferno. - odezwała się Clara. -



To ja, nie ty prowadzę działalność na tym pokładzie. I bez względu na różnicę



wieku, każdego traktuję równo, więc od was też tego oczekuję.  


Inferno spojrzał zimno na Corletta, ale umilkł.  



- Nie zgadzasz się z nami. - powiedziała Susan. - Ale czemu? Nie chcesz wrócić,



bo boisz się odwetu robotów?
      

- Zawrzemy z nimi sojusz. - powiedziała Clara. - Zaraz po naszym przylocie. To


 jedyne rozwiązanie, jeśli tak bardzo się tego obawiasz.          



Inferno spojrzał na nich z gorzką niechęcią.   



- Nic nie rozumiecie. - powiedział. - Roboty nie chcą sojuszu... chcą waszej


krwi!      


- Ale dlaczego? - spytała Susan. - Po tylu latach... przecież wojna na pewno już


wyszła z ich pamięci. Roboty mają to do siebie, że pamiętają takie rzeczy tylko



przez rok po zakończeniu zdarzenia. A ile już jesteśmy w tej gwiezdnej dziurze?



Paręnaście lat. Nie wierzę, że mogłyby nas zaatakować po naszym lądowaniu.



- Lecimy na Ziemię, Inferno. - zarządziła Clara. - Decyzja już zapadła.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz