Reszta załogi też się nachmurzyła. Ich podejrzliwe spojrzenia wywołały u działacza poczucie lęku.
- To wszystko twoja wina, Inferno. - powiedział kapitan. - Nie tylko wiedziałeś co to za planeta, ale i wykorzystałeś Venus, aby podejrzenia padły na nią!
- To tylko głupi autobot. - odparł zimno działacz. - Nie przyznała się do winy, że to ona zawaliła sprawę? Bo się bała, że ją wyrzucisz z Armii! I co? Wyszło, jak wyszło. Planeta niezbadana, Scott i Corlett osłabieni przez kosmiczne zielsko, Gepard nie odpowiada, ten głupiec Luke zawala sprawę... I co to jest za Armia? Chyba armia niedojdów!
Clara zmarszczyła brwi.
- Posłuchaj, Inferno. - rzekła. - My nie jesteśmy w kokonie, że zaraz wiemy, co się za moment stanie. Włączyliśmy cię do tej misji, bo mieliśmy w tobie zaufanie. Pomagałeś nam... to było w porządku. Ale teraz, mam już wątpliwości. Nie wiem, czy jestem w stanie jeszcze raz ci uwierzyć... Spróbuj tak kiedyś żyć w nieustannej niepewności. Sami dobrze wiemy, że każda misja, na każdej jednej planecie niesie ryzyko.
Inferno zacisnął pięści i syknął przez zęby:
- Nic nie rozumiesz, kapitanie. To ona – wskazał długim palcem na skuloną Venus – jest wszystkiemu winna! Myślała że jak ich wyśle na jakiś Marsowaty glob, to nie tylko znajdą tam inteligentną formę życia, uzbrojoną po zęby, ale i wyjdą z tego cało!
Członkowie załogi poczęli coraz mniej ufać nerwowemu działaczowi.
Wydawałoby się, że ich upragniona misja we Wszechświecie dobiegła końca.
Bez wyników.
Byli załamani, nie dlatego, że nie mieli już jak kontynuować badań, ale dlatego, że to zapalczywość działacza zniszczyła ich ochotę do dalszej pracy.
***
- To koniec. Wracamy na Ziemię. - oznajmiła nazajutrz mężczyznom Clara.
Obaj nie byli ani rozgoryczeni, ani uradowani – byli zdumieni.
- Tak szybko? - spytał wolno Scott. W jego głosie nie było rozpaczy, nie było żalu – a zdumienie, które ogarnia dziecko, któremu przerwie się dobrą zabawę.
Clara
nie zamierzała tłumaczyć powodu tej decyzji.
-
Trzeba wrócić do ludu. - rzekła. - Nie tęsknisz za Ziemią?
Corlett
tylko wzruszył ramionami, a Scott odpowiedział, wpatrując się w
daleką
błękitną kulę:
Clara nachyliła się do przyjaciela.
- Na Ziemi spotkało mnie piekło. - westchnął Scott. - A tu zaznałem spokoju. Ja i
moja najdroższa Venus.
- Przecież wszelkie wojny autobotów z robotami się zakończyły! -
Clara
również sięgnęła do tamtych bolesnych wspomnień. Urodziła
się wcześniej niż
Scott – pamiętała więcej.
Ona
w przeciwieństwie do Scotta przyszła na świat na tym właśnie
statku
kiedy jej rodzice zmarli, na jej życzenie pochowano ich
na Ziemi, ona zaś
zabrała ze sobą najcenniejsze jej przedmioty po rodzicach – od matki
srebrny zegarek z układem planet a od ojca pamiątkę po jego wyprawie na
planetę o nazwie Subryna -kawałek skały mieniącej się kolorami, ilekroć spojrzy
się na nią pod promienie Słońca.
Clara
traktowała te przedmioty jak największe skarby – regularnie je
polerowała i
za każdym jej spojrzeniem na nie, ciepło rozchodziło
się po jej sercu.
Sama
marzyła o locie na Subrynę... ale jak dotąd nie zadecydowała
swojej
załodze, aby tam polecieć.
Teraz
zaś współczuła Scottowi – tęskniła za pięknem planety, z
której
pochodziła jej rodzina. Podeszła do przyjaciela, objęła
go ramionami.
-
Będzie dobrze, zobaczysz. - powiedziała. - Nie możemy wiecznie
mieszkać w
konstelacji nieznanych gwiazd... masz jeszcze w pamięci
te dobre chwile
spędzone na Ziemi? Promienie słońca letniego dnia
opalające ci twarz... albo
park wysłany dywanem jesiennych
liści?... zabawy i gry z kolegami ze
szkolnych ławek?... Scotty...
musisz coś z tego pamiętać!...
Ale
Scotty milczał. Nie miał serca jednak odepchnąć przyjaciółki,
która zawsze
była tak blisko niego... była mu niemal jak siostra,
chociaż sam był jedynakiem.
Rozpamiętywał
teraz te chwile... te strumyki jasne, szumiące w lasach...
podglądanie spaceru jeleni... zabawy w polach... to były dobre
chwile.
Ale nie,
nie zapomniał o pięknie
Kanady... pamiętał kolory jej flagi, słyszał melodię
hymnu...
łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu... Nie zdawał sobie sprawy,
że
płacze naprawdę... myślał, że śni...
Podwórko
ładnie zdobione, wyścielone zielonym trawnikiem. Na
podwórko wybiega rodzinny pupil – kochany pies... Oczy mu się śmieją,
łaciata
sierść lśni w słońcu, szczeka, szczeka radośnie na
widok kochanej postaci...
biegnie, biegnie w końcu z radości rzuca
mu się łapami na pierś – tak tęsknił!
Scottowi kapelusz spadł
z głowy, ale nie przejmuje się – ważne, że mądry brytan
rozpoznał pana. I wtedy wybiega naprzeciw jego droga matka... i
ojciec...
Corlett, który był mu jak brat... wszyscy, których
kochał...
Podbiegają
do niego, całują go, ściskają... Corlett podnosi z ziemi jego
kapelusz,
podaje go z uśmiechem... I wtedy wszystko znika. Jak sen,
niczym bańka
mydlana... tak po prostu. Scott tego nie zrozumiał.
Czemu tak jest?
-
Scotty... Scotty? Wszystko dobrze? - budzi go z rozmyślań głos
Clary.
Otrząsnął
się. Spojrzał na nią.
-
Tak... wszystko w porządku. - odparł powoli.
-
Idź się przespać. - powiedziała Clara. - Dla nas wszystkich to
był wyczerpujący
dzień.
Jak
to? Dzień jak dzień. Tylko że w Kosmosie tego dnia nie ma.
- Niedługo polecimy do domu. - obiecała mu Clara. - Wytrzymaj jeszcze
trochę...
Kanada będzie z nas dumna.
Scott
kiwnął głową. Uwolnił się z jej objęć i poszedł do swojego
pokoju, aby się
zdrzemnąć.
***
Venus
siedziała samotnie przy oknie, pogrążona w rozmyślaniach.
Była
już spokojna o Scotta. W dalszym ciągu jednak, nie wiedziała, czy
misja
jest już wykonana.
,,Czy
ta misja nigdy się nie skończy?” - myślała.
Nawet
nie zauważyła, kiedy podszedł do niej Luke. Teraz już nie
traktowała go
tak nieprzyjacielsko. Raczej rzadko zamieniała z nim
słowo.
Sprawiał
wrażenie, że jej nie rozumie.
Luke
zamrugał reflektorami.
-
Co ci znowu, Venus? - spytał.
Autobotka
spojrzała na niego.
-
Nie wiem, czy będę w stanie jeszcze raz ci zaufać. - rzekła. -
Ponoć, myślę, że
Inferno coś knuje...
Luke
spojrzał nań zdumiony. Nie sądził, że działacz mógłby
planować jakieś
oszczerstwo wobec nich. Faktem jednak było, że
nie znał go tak dobrze.
- Skąd u ciebie taka podejrzliwość? - spytał. - Gdyby nie akcja
ratownicza
Inferno, twój Scotty dawno umarłby nie tutaj, a w
uścisku tamtej rośliny...
-
Nie tylko mój. - rzekła z naciskiem autobotka. - Wyrzekasz się
autentyczności,
iż ciebie też stworzył?
-
Wcale nie. - odparł szybko Luke. - Ty po prostu traktujesz go jak
jakiegoś...
Venus
objęła go zimnym spojrzeniem. Niemal czuła, że Scott nie jest mu
już tak
bliski jak kiedyś. A przecież Luke powstał dużo później
niż ona – to też mogło
mieć znaczenie.
Czuła
strach – strach, który ,,ściskał” każdy obwód w jej ciele,
ograniczał
logiczne myślenie... czemu się boi? Nie rozumiała
tego.
Spojrzała
na Luke'a, pokręciła głową – i rzekła z goryczą:
-
Wyrzekłeś się go.
-
Co? - spytał Luke. - O czym ty mówisz, Venus? Chyba system ci
przerdzewiał!
Ale
Venus wstała. I patrzyła na niego tak samo zimno.
-
Wiem, o czym mówię. - rzekła. - Gdybyś go nadal kochał, nie
mówiłbyś takich
rzeczy...
-
Jak to kochał? Jak może autobot człowieka...
-
Nie, istota stwórcę. - poprawiła go Venus i zostawiła go samego.
***
Inferno
zamknął się w swoim pokoju.
Chciał
ukryć się przed załogą.
Czuł,
że sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli. Pozostał jeden
trudny
dylemat: badania czy Ziemia?
Sam
nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Ręce mu drżały, myśli
miał ,,rozsypane”... co teraz?
Bo
jeśli rzeczywiście kapitan – Clara – zarządzi natychmiastowy
powrót na
Ziemię, musi też zadecydować, czy zawrzeć sojusz z
panującymi tam robotami.
A
to może nie być łatwe...
Roboty
dawno już panowały w większych miastach kanadyjskich, a najwięcej
ich było w stolicy, w Ottawie. Co począć?
Wbrew
pozorom, tam też byli ludzie... ludzie pod niewolą zbuntowanych
maszyn.
A
oni tymczasem uciekli w Kosmos – czy nie jest to tchórzostwem?
Powinni
byli wrócić, zbudować w ukryciu broń i ruszyć na wojenne
spotkanie z nimi...
innego wyjścia nie ma... Co da Subryna, co da
inna planeta?
Życie
jest tam, na Ziemi – emigrat w końcu musi wrócić do Ojczyzny.
Więc
niech to zrobią!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz