Członkowie
Gwiezdnej Armii powrócili do swoich domostw (przenocowali w hotelu
jeden dzień). Scott nie mógł wciąż uwierzyć, że jest naprawdę
szczęśliwy; uświadomiła mu to dopiero Venus.
Wreszcie
powrócili razem do rodzimych, przytulnych ścian, które były
zawsze lepsze niż ściany statku kosmicznego. Te ściany wzbudzały
wszelkie dobre wspomnienia z dzieciństwa, których nie nagromadziło
się wiele, a jednak pragnęło się do nich powrócić, było to
pierwszym marzeniem każdego badacza i działacza Armii.
Teraz
dopełnił się szczyt ich marzeń; marzenia te od zawsze trzymały
ich na duchu.
Teraz
Scott, gdy miał przy sobie Luke'a i Venus czuł bijące od nich
wsparcie i to właśnie wsparcie było dla niego sygnałem, ażeby
już pozostał w Kanadzie – w tej pięknej, rodzimej Kanadzie,
która zawsze chowała dla nich tajemnice.
***
Inferno
zaś wiedział, że to koniec.
Koniec
jego współpracy z Armią, tego niedocenienia ze strony Susan
Steward...
Planował
wrócić tam, gdzie ktoś go oczekiwał. Wiedział, kto.
Nie
zamierzał go zawieść...
Nadeszły
czasy wierności wobec swojego prawdziwego powołania.
A
jego powołanie?
Czym
było?
Nad
tym starzec się jeszcze nie zastanawiał, ale wiedział, że jego
powołaniem nie będzie już ryzyko poskradania życia na obcej
planecie, że na pewno jego przyszłość nie będzie już opisane
tymi znienawidzonymi dwoma słowami: Gwiezdna Armia.
Wydawało
mu się to niesprawiedliwością że musiał przebyć tak długą
drogę praktycznie za nic, chociaż wiedział, że Scott McDavid i
Corlett Bluegott na pewno nie cofną się przed niczym, póki są
razem.
I
bardzo dobrze, pomyślał.
On
też nie zamierzał się cofać.
Gdy
tylko noc otuliła miasto, Inferno wyszedł na rozgałęzienie
uliczek. Jeden okrąg mu wystarczył, aby wiedział w którą stronę
iść. Skierował się więc tam, a serce zabiło mu szybciej. Był
pewien swoich czynów. Chciał tego dokonać. Właśnie uciekł z Armii.
***
Luke
dostrzegł w komputerze Scotta dziwny sygnał.
Scott
w tym czasie spał w swoim pokoju, zaś ten tak się przeraził, że
poczuł, iż musi to komuś powiedzieć.
Jak
najciszej potrafił podreptał pod drzwi pokoiku autobotki i szepnął:
-
Venus?... Venus!... Zbudź się, szybko!
Autobotka
spała na stojąco, jak to zwyczajne było u maszyn zmieniających
swą postać; jej ramiona i nogi były podpierane przez odpowiednie
jej proporcji ciała słupom. Reflektory Venus zaświeciły się
niemrawo (jakby człowiek zbudzał się z trudem), a potem jej głowa
odwróciła się w stronę Luke'a.
-
Luke, na litość komety, ty jeszcze nie w hibernacji?
Spoglądała
na niego z takim wyrzutem, że Luke aż się skulił.
-
Chciałem ci coś pokazać.
-
Niby co? - spytała wyraźnie rozdrażniona autobotka.
-
Sama zobaczysz. Ja nie umiem ci tego wytłumaczyć. Poza tym, ty
jesteś bystrzejsza ode mnie...
Ale
Venus pozostała podejrzliwa.
-
Już nie słódź, mój drogi... Nie jestem zainteresowana.
Luke wpadł do
jej pokoju i wyciągnął ją z oparcia słupów.
- Musisz to zobaczyć,
proszę... Ja naprawdę nie chciałem cię niepokoić.
-
O co ci znowu chodzi? Jak dla mnie to jeden wielki kicz.
-
Proszę, Venus, ten jeden raz...
-
Jeden raz? Już ja znam te twoje jedne razy...
-
Musisz mi pomóc! Mieliśmy się wspierać, pamiętasz...? Jak nas
pouczał Scott?... Mówił: ,,Stworzyłem was oboje po to, abyście
dali mi oparcie w każdej chwili złej i dobrej, jesteście od tej
chwili mi jak brat i siostra, i nie śmiecie od tej pory mi się
sprzeciwić...”
-
Już się nie zasłaniaj jego cytatami z przeszłości! - syknęła
Venus. - Pójdę z tobą, dla świętego spokoju, ale następnym
razem jestem zmuszona dać ci nauczkę, że nie wolno budzić po
nocy, zrozumiałeś?
-
Już dobrze. - zgodził się Luke.
Autoboty
wyszły cicho z pokoju Venus i skierowały się do pokoju
poświęconego pracy nad projektami dla Armii. Luke wskazał w
monitor komputera Scotta. Venus
nachyliła się, aby przyjrzeć mu się bliżej. Po chwili spojrzała
na Luke'a zaszokowana.
-
Inferno zniknął. - szepnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz