środa, 4 lutego 2015

I. Gwiezdna Armia: Rozdział Dziewiąty

Członkowie Gwiezdnej Armii powrócili do swoich domostw (przenocowali w hotelu jeden dzień). Scott nie mógł wciąż uwierzyć, że jest naprawdę szczęśliwy; uświadomiła mu to dopiero Venus. 
Wreszcie powrócili razem do rodzimych, przytulnych ścian, które były zawsze lepsze niż ściany statku kosmicznego. Te ściany wzbudzały wszelkie dobre wspomnienia z dzieciństwa, których nie nagromadziło się wiele, a jednak pragnęło się do nich powrócić, było to pierwszym marzeniem każdego badacza i działacza Armii. 
Teraz dopełnił się szczyt ich marzeń; marzenia te od zawsze trzymały ich na duchu. 
Teraz Scott, gdy miał przy sobie Luke'a i Venus czuł bijące od nich wsparcie i to właśnie wsparcie było dla niego sygnałem, ażeby już pozostał w Kanadzie – w tej pięknej, rodzimej Kanadzie, która zawsze chowała dla nich tajemnice.
***
Inferno zaś wiedział, że to koniec. 
Koniec jego współpracy z Armią, tego niedocenienia ze strony Susan Steward...
Planował wrócić tam, gdzie ktoś go oczekiwał. Wiedział, kto. 
Nie zamierzał go zawieść... 
Nadeszły czasy wierności wobec swojego prawdziwego powołania. 
A jego powołanie? 
Czym było? 
 Nad tym starzec się jeszcze nie zastanawiał, ale wiedział, że jego powołaniem nie będzie już ryzyko poskradania życia na obcej planecie, że na pewno jego przyszłość nie będzie już opisane tymi znienawidzonymi dwoma słowami: Gwiezdna Armia. 
 Wydawało mu się to niesprawiedliwością że musiał przebyć tak długą drogę praktycznie za nic, chociaż wiedział, że Scott McDavid i Corlett Bluegott na pewno nie cofną się przed niczym, póki są razem. 
 I bardzo dobrze, pomyślał. 
On też nie zamierzał się cofać. 
 Gdy tylko noc otuliła miasto, Inferno wyszedł na rozgałęzienie uliczek. Jeden okrąg mu wystarczył, aby wiedział w którą stronę iść. Skierował się więc tam, a serce zabiło mu szybciej. Był pewien swoich czynów. Chciał tego dokonać. Właśnie uciekł z Armii.
***

Luke dostrzegł w komputerze Scotta dziwny sygnał.
Scott w tym czasie spał w swoim pokoju, zaś ten tak się przeraził, że poczuł, iż musi to komuś powiedzieć. 
Jak najciszej potrafił podreptał pod drzwi pokoiku autobotki i szepnął: 
 - Venus?... Venus!... Zbudź się, szybko! 
Autobotka spała na stojąco, jak to zwyczajne było u maszyn zmieniających swą postać; jej ramiona i nogi były podpierane przez odpowiednie jej proporcji ciała słupom. Reflektory Venus zaświeciły się niemrawo (jakby człowiek zbudzał się z trudem), a potem jej głowa odwróciła się w stronę Luke'a. 
- Luke, na litość komety, ty jeszcze nie w hibernacji? 
Spoglądała na niego z takim wyrzutem, że Luke aż się skulił. 
 - Chciałem ci coś pokazać. 
- Niby co? - spytała wyraźnie rozdrażniona autobotka. 
- Sama zobaczysz. Ja nie umiem ci tego wytłumaczyć. Poza tym, ty jesteś bystrzejsza ode mnie... 
Ale Venus pozostała podejrzliwa. 
- Już nie słódź, mój drogi... Nie jestem zainteresowana. 
 Luke wpadł do jej pokoju i wyciągnął ją z oparcia słupów. 
- Musisz to zobaczyć, proszę... Ja naprawdę nie chciałem cię niepokoić. 
- O co ci znowu chodzi? Jak dla mnie to jeden wielki kicz. 
- Proszę, Venus, ten jeden raz... 
- Jeden raz? Już ja znam te twoje jedne razy... 
- Musisz mi pomóc! Mieliśmy się wspierać, pamiętasz...? Jak nas pouczał Scott?... Mówił: ,,Stworzyłem was oboje po to, abyście dali mi oparcie w każdej chwili złej i dobrej, jesteście od tej chwili mi jak brat i siostra, i nie śmiecie od tej pory mi się sprzeciwić... 
- Już się nie zasłaniaj jego cytatami z przeszłości! - syknęła Venus. - Pójdę z tobą, dla świętego spokoju, ale następnym razem jestem zmuszona dać ci nauczkę, że nie wolno budzić po nocy, zrozumiałeś? 
 - Już dobrze. - zgodził się Luke. 
Autoboty wyszły cicho z pokoju Venus i skierowały się do pokoju poświęconego pracy nad projektami dla Armii. Luke wskazał w monitor komputera Scotta. Venus nachyliła się, aby przyjrzeć mu się bliżej. Po chwili spojrzała na Luke'a zaszokowana.
 - Inferno zniknął. - szepnęła.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz